|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chciał wejść swojemu panu na kolana, pomimo swoich czterdziestu paru kilo- gramów wagi. - Grizz, tak się cieszę, że tu jesteś - powiedział śpiewnie ojciec, nie szczę- dząc psu pieszczot. - Tęskniłeś za mną? Co? Tęskniłeś za mną, staruszku? Kiedy Raine podeszła do Caleba i otoczyła go ramieniem w pasie, opierając się na nim lekko, Caleb zrozumiał, dlaczego jego ojciec wciąż szukał kogoś, z kim mógłby dzielić życie. Ponieważ to miłe uczucie dzielić z kimś dobre i złe chwile. R L T 110 Był w wieku przedszkolnym, kiedy matka go zostawiła. Ze wstydem sobie uprzytomnił, że nigdy nie patrzył na tę sytuację z punktu widzenia ojca, męż- czyzny porzuconego przez żonę, który musiał się opiekować małym dziec- kiem, jednocześnie prowadząc praktykę weterynaryjną. Czy miał prawo potę- piać ojca za to, że; nie chciał żyć samotnie? Ze szukał kogoś, kto pomoże mu wychować syna? Czy to wina ojca, że trafiał na nieodpowiednie; kobiety? Zasługiwał na coś lepszego. Nagle Caleb nie mógł znieść myśli, że jego ojciec został sam. - Myślałeś może o tym, żeby pogodzić się z Shirley? - spytał ni stąd, ni zo- wąd. - Shirley? - Ojciec spojrzał na niego skonsternować ny, a potem uniósł ką- ciki warg. - Chciałeś powiedzieć! Sharon? No tak. Niech to cholera. - Tak, Sharon. Raine skrzywiła się. - Sharon? A co z Marlene Fitzgerald ze schroniska! - Marlene? - Policzki ojca Caleba przybrały odcień ciemnej czerwieni. Ca- łą swoją uwagę skupił na psie. - Jesteśmy tylko przyjaciółmi. - Tylko przyjaciółmi? - Raine uniosła brwi. - Naprawdę? Bo ona wygląda koszmarnie, odkąd dowiedziała się, że miał pan operację na otwartym sercu. Caleb się zirytował, słysząc, że Raine wie więcej niż on o ostatnim podboju swojego ojca. R L T 111 - Przyszła tu z wizytą, ale nie chciałem jej widzieć. - Ojciec zmarszczył czoło. - Kobieta potrzebuje mężczyzny, który się nią zaopiekuje, a nie inwali- dy. Caleb doskonale to rozumiał. Nowy związek tuż po operacji serca to nie jest dobry pomysł. - Nieprawda - zaprotestowała Raine, przyklękając przy wózku. Grizzly po- lizał ją w policzek, ale ona nie zdejmowała wzroku z ojca Caleba. - Kobieta potrzebuje mężczyzny, który jest jej partnerem. Istota związku polega na part- nerstwie, czyli na pomaganiu sobie nawzajem. Caleb patrzył na nią. Znaczenie jej słów z wolna do niego docierało. Podobnie jak jego ojciec, Raine nie chciała być traktowana jak inwalidka. Sama mu to oznajmiła, prawda? Nie życzyła sobie, by się nią opiekował w taki sposób, jak to robił od chwili, gdy dowiedział się o gwałcie. Poczuł ucisk w żołądku. Prosząc ją o drugą szansę, robił to w dużym stop- niu po to, żeby pomóc jej przejść przez te trudne dla niej chwile. A tymczasem Raine oczekuje od niego czegoś więcej... R L T 112 ROZDZIAA JEDENASTY Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. Czy potrafi być prawdziwym part- nerem dla Raine? Czy na dobre pozbędzie się podejrzliwości? Bóg jeden wie, że tego pragnął. Chwilę wcześniej, kiedy widział, jak Raine ściska Bryana, natychmiast wróciły do niego stare wątpliwości. Chciał dostać drugą szansę, ale jeżeli tym razem coś sknoci, następnej z pewnością nie otrzyma. - Może masz rację - rzekł jego ojciec, patrząc na Raine z nadzieją i niepew- nością. - Ale ja ledwo się trzymam. Poczekam z rozmową z Marlene, aż stanę na nogi. - Moim zdaniem powinien pan to zrobić wcześniej - odparła Raine, drapiąc psa za uszami. - Chyba że pan się obawia, że z jakiegoś powodu nie dogadają się z Grizzlym. - Psy w schronisku bardzo lubią Marlene, a ona się ich nie boi. Grizz na pewno ją zaakceptuje. - No to dobrze, bo nie chciałby pan przecież spotykać się z kobietą, która nie znajduje wspólnego języka z pańskim psem - zażartowała. - Sharon bała się Grizza - zauważył ojciec Caleba -Powinienem wiedzieć, że to zły znak. Grizz na nią warczał, a on na nikogo nie warczy. R L T 113 Raine się zaśmiała. Ten radosny śmiech przypomniał Calebowi wspaniałe chwile, które spędzili razem. Dawna Raine wciąż tam była. Z czasem, gdy rany się zagoją, powróci na dobre. - To zdecydowanie zły znak. A moja Spice prychała na Caleba - wyznała Raine. - Zgaduję, że w związku z tym nie mam wielkiej szansy? - spytał z humo- rem Caleb. Raine obejrzała się przez ramię. - Nie wiem. Przemyślę to. Ojciec Caleba spojrzał najpierw na syna, a potem na Raine, i uśmiechnął się znacząco. Wyglądał sto razy lepiej niż w chwili, gdy tu przyszli. - Jakie macie plany na dzisiaj? - Nic specjalnego. - Raine wzruszyła ramionamr. - Nie pojechalibyście na jarmark stanowy? - zaproponował. - Zaczął się w piątek i trwa cały weekend. - Od wieków nie jezdziłam na diabelskim młynie - powiedziała cicho Ra- ine. Jej oczy zabłysły. Caleb od razu wiedział, że ojciec miał świetny pomysł. - Ja też dawno nie byłem na jarmarku stanowym. Chętnie się tam wybiorę, jeśli ty masz ochotę - rzekł z nadzieją, że Raine się zgodzi. Uśmiechnęła się szeroko. - Oczywiście. R L T 114 - To bawcie się dobrze - rzekł ojciec, poprawiając się na wózku, i spojrzał tęsknie na psa. - Myślisz, że pielęgniarki zauważyłyby, gdyby Grizz został ze mną w pokoju? - Myślę, że mogłyby coś podejrzewać, zwłaszcza że trzeba go wyprowa- dzać - odparł Caleb. - Jak długo musisz jeszcze zostać w szpitalu? - Mówią, że za dzień czy dwa mnie wypuszczą, zależnie od tego, jak będę chodził - przyznał ojciec. - No to lepiej zacznij chodzić. - Caleb zapisał sobie w pamięci, by poroz- mawiać ze Stevenem Summersem. - Chętnie pomieszkam z tobą na początek, żeby ci pomóc. - Dziękuję. - Starszy mężczyzna pochylił się i uściskał psa. - Do zobaczenia wkrótce, Grizzly. Caleb czul się fatalnie, zostawiając ojca samego w szpitalu, ale musieli za- wiezć psa do domu. - To był dobry pomysł, żeby wziąć Grizza - rzekł do Raine, kiedy wyszli na zewnątrz. - Twój ojciec wyraznie się ożywił, prawda? Jestem pewna, że Marlene z przyjemnością mu pomoże, jeśli tylko on jej na to pozwoli. - Może jej pozwoli... - Caleb nie chciał, by ojciec był sam, ale nie zamierzał go też do niczego nakłaniać. Ojciec musi znalezć dla siebie odpowiednią partnerkę, a to wymaga czasu. Kiedy zerknął na Raine, zrozumiał jedno. Raine to nie Tabitha. Raine jest sto razy lepsza niż Tabitha. Jeżeli nie potrafi zaufać Raine, nikomu nie zaufa. R L T 115 Podniecona myślą o wyprawie na stanowy jarmark Raine czekała niecier- pliwie na Caleba, który zajmował się psem. Ostatni raz była na jarmarku lata temu ze swoimi braćmi. Kiedy Caleb był wreszcie gotowy do drogi, omal nie zaczęła podskakiwać jak dziecko. Dzwięki i zapachy stanowego jarmarku przypominały jej szczę- śliwsze czasy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|