|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i z dużym wysiłkiem udawało im się nakarmić tym chorą. Beret nie zjadała wiele, ale lepsze to niż nic, myślała Mali. Najważniejsze jednak pozostawało wciąż to, by Beret otrzymywała odpowiednią ilość płynów. Dawały jej sok, wodę i mleko, ale wraz z upływem dni i tygodni jej stan się nie zmieniał. Mali często myślała o tym, jak to dobrze, że mają Oję. Kiedy mu to czasami mówiła, jego oczy promieniały radością i dumą, która przyprawiała ją o wzruszenie. Któregoś wieczoru po długim dniu pracy pogłaskała go odruchowo po sterczącej, spoconej grzywce, a on poczerwieniał jak burak. Wtedy właśnie uświadomiła sobie, jak rzadko w ogóle dotykała swojego młodszego syna i że być może go tym skrzywdziła. Może marzył w duchu, by robiła to częściej, mimo że nigdy się z tym nie zdradził. Właściwie Oja był zawsze dla niej zamkniętą księgą. Często czuła się przy nim obco. Dopiero teraz jednak zdała sobie sprawę, że nie powinno tak być. - Tylko by tego brakowało, żebym nie pomagał w gospodarstwie - stwierdził z przekąsem, ale wydawał się trochę zakłopotany. - Przecież tu chodzi o Stornes! Właśnie! Szkoda, że nie wszyscy czują taką odpowiedzialność za dwór, pomyślała Mali. Ale dobrze, że Oja traktuje Stornes z powagą i okazał się zręcznym pomocnikiem, ponieważ to właśnie on z czasem przejmie zarządzanie dworem. Coraz częściej Mali oswajała się z tą myślą, bo jak do tej pory Sivert nie odezwał się ani słowem. Codziennie rano szła zajrzeć do skrzynki na listy, w nadziei, że nadejdzie od niego jakaś wiadomość z adresem, na który będzie mogła do niego napisać i wyjaśnić wszystko jeszcze raz... Ale póki co Sivert nie dawał znaku życia. Do dworu przyjechał lekarz z wizytą. Po zbadaniu chorej stwierdził, że najgorszy kryzys minął. - Ale ze starymi ludzmi nigdy nie wiadomo - dodał z ponurą miną, która nie zwiastowała niczego dobrego. - Beret może jeszcze tak jakiś czas poleżeć albo nagle zgasnąć. Jej życie może się zakończyć tak nagle jak zdmuchnięcie świecy. Nierzadko pacjenci dostają prędzej czy pózniej kolejnego wylewu, zwłaszcza gdy pierwszy był tak silny jak w przypadku Beret. Ale, jak już wspomniałem, nic pewnego nie da się stwierdzić - rzekł lekarz do Mali, gdy żegnał się z nią w korytarzu. - Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że stara gospodyni przeżyje ten wylew. Ale ona zawsze była silna, i to pod każdym względem - dodał, zerkając pośpiesznie na Mali. A więc domyślał się, że Beret była apodyktyczna i niełatwo było z nią żyć pod jednym dachem. - Trudno mi tak zorganizować pracę, by ktoś siedział przy niej przez cały dzień - wyznała Mali. - Mamy tyle roboty przy myciu i strzyżeniu owiec, czeka nas też ubój. Nie wiem, co... - Nie warto się tym zamartwiać - odparł lekarz. - Zaglądajcie do niej, jak możecie najczęściej. Należy pilnować, by piła regularnie i trochę jadła. Zresztą nie muszę tego powtarzać, bo trzymałyście się ściśle moich wskazówek. Chora nie wygląda na odwodnioną. Reszta w rękach Boga - dodał lakonicznie. To prawda, obojętnie, czego człowiek pragnie i co robi, o wszystkim ostatecznie i tak decyduje Bóg. Mali sama tego doświadczyła. Stanęło na tym, że Mali podjęła się opieki nad teściową. Uznała, że tak należy, choć właściwie nie rozumiała, skąd się w niej bierze takie przekonanie. Stosunki między nią a Beret nigdy nie były nacechowane wzajemnym ciepłem czy przywiązaniem. Wręcz przeciwnie. Mało kto uczynił tyle, co Beret, by mi zniszczyć życie, myślała Mali, myjąc staruszkę i układając ją wygodnie w łóżku. Coś jej jednak nie pozwalało zostawić teściowej na łasce losu, sparaliżowanej, niemej, bezradnej. Nie potrafiła zagłuszyć w sobie poczucia odpowiedzialności. Beret odzyskała trochę czucie w rękach, chociaż nie miała zupełnie siły i nie nadawała się do niczego. Wciąż też miała wykrzywioną twarz, ale już nie tak mocno jak bezpośrednio po wylewie. Jest dużo lepiej, myślała Mali, która też nie sądziła, że Beret przetrwa taki kryzys. Mowy jednak nie odzyskała. Nie mogła wydusić z siebie słowa. Dlatego też Mali zakładała jej pieluchę z ręcznika, po tym jak parę razy chora zmoczyła łóżko. Wydawało się, że choroba pozbawiła Beret sztywnej maski, za którą się zawsze ukrywała i którą pokazywała otoczeniu. Nie była już niezależną gospodynią, która rządziła wszystkim i wszystkimi twardą ręką. Zdarzało się, że Mali przyglądała się jej, kiedy ją karmiła z mozołem, i myślała, że Beret ma zupełnie nową twarz, wykrzywioną po wylewie. Otwierała tylko jedno oko i patrzyła nim przytomnie. Drugie pozostawało niewidoczne pod pooraną zmarszczkami cienką powieką zwisającą bezwładnie. Ale to było coś więcej. Nowa twarz należała do kobiety, która, jak dopiero teraz Mali zrozumiała, nie wiadomo z jakich powodów przez wszystkie te lata ukrywała swoje prawdziwe ja" za krzywym spojrzeniem i zgryzliwą krytyką. Teraz, kiedy Beret nie miała już maski, za którą mogłaby się skryć, Mali dostrzegała w jej obliczu głęboki smutek. Zdarzało się, że kiedy pogłaskała Beret, staruszka bezradnie szukała po omacku po kołdrze, jakby chciała ją złapać za rękę. Nie była tego pewna, zdawało jej się jednak, że właśnie w takich chwilach spojrzenie teściowej wyraża ból i cierpienie. - O, Beret, Beret - powiedziała któregoś wieczoru, kiedy skończyła wieczorną toaletę i ułożyła staruszkę wygodnie. - Straciłyśmy tyle lat na wzajemną nienawiść. Pojedyncza łza spłynęła Beret po pomarszczonym policzku. Najpierw Mali zdawało się, że to złudzenie, ale kiedy potarła policzek staruszki, zobaczyła, że jest mokry. Poczuła ukłucie w sercu. Pomyślała sobie, że życie Beret także nie zawsze było usłane różami. Każdy dzwiga własny krzyż, choć nie wszyscy jednakowo ciężki. Po raz pierwszy odczuła w stosunku do teściowej coś na kształt dobroci. Teraz, kiedy Beret nie mogła mówić ani normalnie wyrażać swoich uczuć, w jakiś osobliwy sposób zbliżyły się do siebie. Zgasiła świecę stojącą na nocnej szafce, pogłaskała chorą po głowie i cicho wyszła. Na pozór związek Mali i Havarda wydawał się taki jak zwykle. Pomagali sobie w pracy, rozmawiali ze sobą normalnie, nigdy nie odezwali się do siebie złym słowem. Mimo to po nocy, którą Havard spędził z Laurą, wkradła się między nich jakaś obcość. Właściwie trudno było Mali określić to bliżej, ale wyczuwała to wyraznie. Nie robiła Havardowi wyrzutów, a jednak w jakiś sposób trzymała go na dystans. Havard najwyrazniej to zauważył. Poza pierwszym wieczorem, kiedy starał się z nią pogodzić i pragnął się z nią kochać, nie próbował więcej się do niej zbliżać. Mali czasami widziała w jego spojrzeniu smutek i tęsknotę, kiedy wkładała nocną koszulę i kładła się koło niego w łóżku, ale nigdy nic nie mówił. Nawet jej nie dotykał. A Mali sama też się nie kwapiła do bliższego kontaktu, choć strasznie tęskniła do jego gorącego ciała, pieszczot i spokoju, który zawsze spływał na nią, gdy byli razem. Nigdy nie czuła się bardziej samotna jak w te pazdziernikowe dni. Mimo to dzień mijał za dniem, a między nimi wciąż utrzymywał się ten dziwny dystans. Czasami Mali, krzątając się w dzień przy pracy, myślała o tym, że wieczorem przytuli się do niego, przełamie tę niewidzialną barierę, ale za każdym razem pojawiała się jej przed
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|