|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zjawną odrazą. Chryste! Phoebe poczuła, że robi jej się słabo. Wybałuszyła oczy na Lisbeth. Lisbeth też się jej przyglądała zminą wystraszonego dziecka, które ma nadzieję, że ktoś je zaraz zapewni, że pod łóżkiem nie kryją się żadne potwory. Phoebe chciała coś powiedzieć. Naprawdę chciała. Do głowy przyszło jej kilka wymówek ina pewno by je wyartykułowała, gdyby tylko jej usta imózg miały ze sobą kontakt, zamiast trwać wotępieniu wywołanym poczuciem winy iprzerażeniem. To nie Phoebe pachnie cygarami, głupia gąsko, tylko ja. Jonathan nachylił się ku nim ztyłu tak niespodziewanie, że obie podskoczyły. Poza tym jej nie stać na cygara, jakie my zwykle palimy. Phoebe wiedziała, że Jonathan się znią droczy; widziała błysk rozbawienia wjego oczach. Ale potem jego spojrzenie powędrowało wdół na jej rękawiczki ijego oczy zrobiły się okrągłe. Przez twarz przemknął mu dziwny wyraz zaskoczenia? którego nie potrafiła do końca rozszyfrować. Ale kiedy znów na nią spojrzał, jego twarz zpowrotem wyrażała życzliwość. Uczucie, że zaraz zemdleje, nadal jej nie opuszczało, mimo to jakoś zdołała zmusić się do bladego uśmiechu, ciesząc się zarazem, że wkońcu odzyskała kontrolę nad ustami. Pewnie masz rację. Lisbeth, nachylając się do Jonathana, powąchała ijego. Bo ty rzeczywiście śmierdzisz, Jon. Zmarszczyła nos, znowu powąchała szal, zmarszczyła czoło, tylko wjej wydaniu marszczenie czoła wyglądało pięknie, wzruszyła ramionami, po czym już ze stoickim spokojem zarzuciła szal na ramiona. Jonathan po dżentelmeńsku rozprostował go na jej plecach, jakby tym gestem chciał na zawsze zamknąć temat zapachu dymu zcygar. Potem zerknął na Phoebe ichoć na pewno do niej nie mrugnął, to odniosła wrażenie, że wjego badawczych oczach dostrzegła czy to możliwe? wyraz sympatii. Dziwne, nigdy by nie podejrzewała, że Jonathan Redmond może być zagadkowy. Iwyrafinowany. Jednocześnie przypomniała jej się scena, gdy Isaiah Redmond chwycił żonę za rękę. Ito, że markiz całe życie balansował na cienkiej linie. Jedyną rzeczą, na którą zawsze mogła liczyć, był jej spryt. Tak wiele razy miewała rację. Zwiadomość, iż wrzeczywistości nic nie wie, była bardzo dezorientująca, choć zarazem zmuszała do pokory. Ludzie często wyciągają wnioski na temat innych na podstawie zaledwie szczątkowych informacji, wdodatku przefiltrowanych przez uprzedzenia, jakie żywią. Nawet markiz pytał, czy jest możliwe poznanie kogoś do końca. Znowu rozległa się gra na fortepianie, więc Lisbeth, zapominając odymie icygarach, szybko zwróciła się wstronę wykonawcy ipodparłszy brodę splecionymi dłońmi, na usta przywołała słodki uśmieszek zachwytu. Zdaniem Phoebe była to kolejna poza często ćwiczona przed lustrem. Potem zaczęła śpiewać signora Licari ijej głos wypełnił pierś Phoebe silnymi wibracjami, jakby jej serce wtórowało śpiewowi. Schyliła głowę izwielką nadzieją ostrożnie powąchała swój szal. Iodmówiła wduchu dziękczynną modlitwę, gdyż również ijej szal pachniał dymem zcygar. Co znaczyło, że pachniał nim. Przymknęła oczy iulegając chwili słabości, wyobraziła sobie, że jest opatulona surdutem markiza, ciepłym, chroniącym ją przed chłodem. Awszystko dlatego, że ona do niego należała. Dzwony kościelne jeszcze nie zaczęły bić, słońce dopiero co wstawało, jednak pan Postlethwaite zdążył już otworzyć sklep iwłaśnie zamierzał upić pierwszy łyk herbaty, gdy dzwoneczki przy drzwiach głośno się rozdzwoniły. Pan Postlethwaite szeroko się uśmiechnął, gdy zobaczył, kto zawitał do jego sklepu. Był to sam wielki lord Głębokie Kieszenie. Pan Postlethwaite szybko zerknął wstronę okna. Niestety, na ulicy nie dostrzegł powozu markiza, aszkoda, bo gdyby markiz przybył powozem, na pewno wszyscy by to zauważyli ichcąc naśladować popularnego arystokratę, również zajrzeliby do sklepu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|