[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Grant... Tu decyduje się moja przyszłość. Chodzi
przecież o moje życie - szepnęła dziewczyna.
- Wiem, ale wez pod uwagę, czym będzie twoje
życie bez tego. - Przyciągnął ją tak blisko, że czuła
przez cienki materiał sukienki guziki jego koszuli.
- Czy będziesz mogła obejść się beze mnie i moich
pieszczot?
- To... To jest zwykły szantaż!
- To rzeczywistość! Zapytaj siebie, czy inny męż­
czyzna może zająć moje miejsce i dawać ci taką
rozkosz, jakÄ… ja ci dajÄ™?
Słuchała tego z przykrością. Przemknęło jej przez
myśl, że Grant Goodman ma dwa oblicza. Jedno
kochała, a drugie to była owa nieprzenikniona maska
cynizmu, którÄ… przywdziaÅ‚ na tÄ™ okazjÄ™. Twarz czÅ‚o­
wieka bezwzględnego, który rozdaje wokół śmiertelne
ciosy. WpadÅ‚a w popÅ‚och i odparÅ‚a jego atak, używa­
jÄ…c swojego ostatniego argumentu.
- A ty, Grant, odpowiedz sobie na pytanie, czy
szczeniak jest w stanie wypełnić pustkę, jaką będę
odczuwać, nie mogąc urodzić i wychowywać twoich
dzieci? Będziesz mi dawał jednego psa co dwa lata?
- zawołała łamiącym się głosem.
Zacisnął usta i pobladł, a dziewczyna stwierdziła,
że po raz pierwszy czuje przed nim lęk. Jednak jego
riposta zaskoczyła ją.
- Masz pojęcie, ile znaczyły nasze dzieci dla Lisy?
Niewiele wiÄ™cej niż szczeniaki! Kariera byÅ‚a najważ­
niejsza. We wczesnym dzieciństwie nie obchodziły jej
ani trochÄ™. Teraz, kiedy podrosÅ‚y, nie ma nic przeciw­
ko pokazywaniu się z nimi od czasu do czasu... Mówi,
że nie wyglądają już jak małe dzikusy.
- Przestań! - przerwała mu. - Ja nie jestem Lisą.
- Więc lepiej poszukaj sobie mężczyzny, który da
ci dzieci. Kiedy zrealizujesz to pragnienie, możesz do
mnie wrócić.
Boże, jak on może być taki okrutny, taki bezlitos­
ny?! - przebiegło Briony przez skołataną głowę. I to
jest mężczyzna, którego kocham! Co robić?
Całkiem nieoczekiwanie z pomocą przyszło jej
wspomnienie o matce. Dało jej ono siłę, aby wytrwać
do końca w tej potyczce. Stało się dla niej jasne, że
nigdy nie będzie w zgodzie z własnym sumieniem, jeśli
pozostanie u boku Granta jako jego tasmaÅ„ska na­
rzeczona, a skoro tak, to trzeba zacisnąć zęby i odejść
z godnością.
- Dobrze więc - powiedziała prawie spokojnie.
- Lecz nie pójdę za twoją radą.
- Briony...
- Grant, pozwól mi odejść. Jeśli coś znaczę dla
ciebie, nie zatrzymuj mnie. Nie mogę przystać na
twoje warunki. Nie ma dla nas wspólnej przy­
szłości.
- Co konkretnie masz na myśli? - spytał krótko.
- Sprawy prywatne czy zawodowe?
Briony milczała, zagryzając wargi.
- Zamierzasz nadal dla mnie pracować? To może
okazać się jeszcze trudniejsze. Niełatwo ci będzie
zapomnieć, ile rozkoszy doznawaÅ‚aÅ›, kiedy rozbiera­
Å‚em ciÄ™ powoli... O, tak jak w tej chwili... - Zwinnym
ruchem Grant rozpiÄ…Å‚ jej sukniÄ™ i zsunÄ…Å‚ z ramion.
Wyraz jego twarzy był szyderczy, a spojrzenie obraz-
liwe. Briony zbladÅ‚a, a zÅ‚ość dodaÅ‚a jej siÅ‚. Oswobo­
dziła się z jego uścisku.
- Liczysz, że się nie zdobędę na to? - rzuciła
ochryple. - To patrz uważnie, Grancie Goodman!
I podziwiaj!
Zrzuciła sukienkę, ściągnęła rajstopy.
- O, widzę, że czeka mnie pokaz. Jakiś mały
striptiz? - drwił Grant. - Ciekaw jestem, co ci chodzi
po głowie.
- Lepiej, że nie wiesz. Nie spodobałoby ci się to.
Dziewczyna zacisnęła zÄ™by i pomaszerowaÅ‚a w kie­
runku swojej torby podróżnej, wyciągnęła z niej dres
i parę grubych skarpet. Ubrała się, po czym podeszła
do szafy, otworzyła ją, jednym ruchem wyciągnęła
wiszące tam swoje ubrania i wepchnęła do torby.
- Jesteś śmieszna.
- Bynajmniej. - Kosmetyki i przybory toaletowe
podzieliły los ubrań. Następnie Briony rozejrzała się
po pokoju i spakowała resztę rzeczy. - To tylko
zdrowy rozsądek się we mnie obudził. I nie bój się,
nie bÄ™dÄ™ miaÅ‚a żadnych oporów, aby dla ciebie praco­
wać, zwÅ‚aszcza teraz, kiedy odzyskaÅ‚am zdrowe zmys­
ły. Nie waż się mnie więcej tknąć!
Jej przemówienie nie zrobiło na nim wrażenia. Stał
w niedbałej pozie, z rękami w kieszeniach, w rozpiętej
koszuli, z włosami w nieładzie. Twardy jak skała!
Mężczyzna, któremu kobiety jadły z ręki... Ale nie ja!
- zbuntowała się Briony.
- Na razie, Grant.
- Chwileczkę. - Zatrzymał ją. - Wiem, jak trudno
ci trzymać emocje na wodzy, ale tym razem przesa­
dziłaś. Niczego nie dowiedziesz, wypadając stąd jak
burza i wracając do Domu na Wrzosowisku. Mówisz
o rozsądku, więc popatrz na to rozsądnie. Pada deszcz
i droga jest niebezpieczna, a ty jesteÅ› zdenerwowana.
WyjeżdżajÄ…c w poÅ›piechu, możesz sobie zrobić krzyw­
dę. Na przykład, wylądować w przepaści.
- Twoja troskliwość jest wzruszająca, ale nic mnie
nie powstrzyma...
- Od rzucenia się w przepaść? Moja droga, nie
jestem tego wart!
- Nie przeinaczaj moich słów! - wściekła się Brio-
ny. - Dobrze wiesz, o co mi chodziło. Po prostu
odchodzÄ™ i tyle.
-1 płaczesz.
- Nie będę płakać długo. - Zignorowała potoki łez
spływające po policzkach i powiedziała: - Tych łez też
nie jesteÅ› wart. Baw siÄ™ dobrze!
I wyszła z dumnie podniesioną głową.
Los jej sprzyjał i szczęśliwie nie natknęła się na
nikogo ze współpracowników po drodze do swego
apartamentu w Domu na Wrzosowisku. Nie zauwa­
żona przez nikogo wÅ›lizgnęła siÄ™ do swojego miesz­
kania, zatrzasnęła za sobÄ… drzwi... i wtedy zorien­
towała się, że łzy nadal płyną jej po twarzy. Nalała
sobie brandy, liczÄ…c, że trunek pozwoli jej siÄ™ uspo­
koić. Potem, już spokojna, usiadła na kanapie przed
kominkiem i wpatrując się w ogień, analizowała swoją
sytuacjÄ™. Niestety, wnioski nie nastrajaÅ‚y optymistycz­
nie. Przede wszystkim, czy będzie w stanie pracować
dla niego? Chyba byłam szalona, podejmując taką
decyzję, pomyślała. Tak, z pewnością tracę zmysły.
W jednej chwili wydaje mi się, że kocham Granta
bezgranicznie, a już w nastÄ™pnej nienawidzÄ™ go. Ko­
niecznie muszę się wziąć w garść!
NastÄ™pnego dnia odkryÅ‚a, że sytuacja w pensjona­
cie jest na pograniczu katastrofy. Linda miała bron-
chit, jedna z pokojówek skręciła nogę, a kelnerka
uciekła w nieznanym kierunku! Reszta personelu
przyjęła powrót Briony z westchnieniem ulgi i nikt nie
miaÅ‚ gÅ‚owy ani czasu zastanawiać siÄ™, dlaczego szefo­
wa wróciła wcześniej. Podczas wylewnego powitania
z 01iverem Å‚zy znowu napÅ‚ynęły jej do oczu. Szczęś­
liwie Linda była zbyt chora, aby to zauważyć.
Dzień upłynął szybko i był wyczerpujący. Briony
dwoiła się i troiła, łamała sobie głowę, jak najlepiej
obsÅ‚użyć goÅ›ci, majÄ…c niekompletny personel. Wie­
czorem wykończona runęła na posłanie. Zmęczenie
było zbyt wielkie, by pozwoliło jej na jakiekolwiek
rozmyślania, chociaż, kiedy zasypiała, nieśmiała myśl
błąkała się jej po głowie. Kiedy przyjedzie Grant?
Przyjechał dzień pózniej w porze obiadu i zastał
Briony pełniącą dyżur w recepcji. Przygotowywała się
na to spotkanie, lecz widok Granta, niedbale opartego
0 framugę drzwi, poruszył ją. Oblała się rumieńcem
i nie potrafiła wykrztusić ani słowa.
- Jak tam, Briony? Ochłonęłaś i zmieniłaś zdanie,
czy też pozostajemy przy twoim ostatnim postanowie­
niu? - ZamknÄ…Å‚ za sobÄ… drzwi.
- Nie zmieniłam zdania - powiedziała cicho.
- Nie miałam czasu na jakiekolwiek przemyślenia.
Personel nam się wykruszył, a nowi ludzie przyjadą
dopiero jutro.
- Nie miałaś czasu... Czy to znaczy, że jest szansa
na zmianÄ™ twojego postanowienia?
- Nic podobnego! - oburzyła się. - Nie potrzeba
mi więcej czasu, aby...
- Aby zdecydować, czy chcesz sypiać z innymi
mężczyznami?
- Jesteś wulgarny. Tylko łajdak może...
- Nie żądaj, abym byÅ‚ dżentelmenem. - Usta wy­
krzywił mu cyniczny uśmiech. - Między dwojgiem
ludzi, którzy byli ze sobą tak blisko jak my, potrzebna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl
  •  

    Powered by WordPress dla [Nie kocha siÄ™ ojca ani matki ani żony ani dzieca, lecz kocha siÄ™ przyjemne uczucia, które w nas wzbudzajÄ…]. • Design by Free WordPress Themes.