|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
leżały resztki mebli zwalone pod ścianami aby zrobić więcej miejsca. Wreszcie znalezli się na najwyższej kondygnacji. Panorama miasta była stąd znakomicie widoczna. Na ścianie wydrapano kilka podpisów. Trzy były jakimiś hieroglifami czwarty zupełnie normalnym łacińskim alfabetem. Paweł Koćko Prezydent 6921r. -Stary Prezydent - wyszeptał Susłow. - To tego pilnuje. tego się boi... Za ich plecami rozległ się trzask jakby pod czyimś butem pękła gałązka. Odwrócili się. Ktoś wszedł do pokoju. X V Przebudzenie było w sumie przyjemne. Leżał na miękkiej kanapie. Wokół niego kręciło się kilku Tarani. Jeden miał na ramieniu białą opaskę. Lekarz. -Jak pan się czuje? - zapytał. -Dziękuję dobrze. Wygrałem? -Niestety. Statek pański nie wytrzymał gwałtownego uderzenia w powierzchnię wody, a jego powłoki były tak rozgrzane że nastąpiła eksplozja. %7łycie zawdzięcza pan polu ochronnemu. -No cóż dziękuję za wszystkie starania. Jak rozumiem jestem waszym jeńcem? -Naszym nie. Zgodnie z prawami galaktyki przegrywając pojedynek oddaje się pan w ręce przedstawicieli rasy X'htla. Taloctani Hyx który dowodził drugim pojazdem będzie tu za dwie ellkha. Taloctani, odpowiednik mniej więcej generała, w każdym razie wysoka szarża. Usiadł. Czuł się dobrze, choć skóra piekła go lekko. Widocznie podczas wybuchu przez pole przedarła się duża dawka fotonów. Zadzwonił dzwonek. Lekarz skłonił głowę. -Zechce pan przejść przez te drzwi i spotkać się z taloctanim. Prezydent podniósł się. Trochę się mu zakręciło w głowie ale zaraz odzyskał równowagę. Przeszedł przez drzwi i ku swojemu zdumieniu znalazł się w wagonie kolejowym. Koło drzwi widniały oznaczenia w języku rosyjskim. Wiedział gdzie jest. Wagon w którym car po rewolucji lutowej podpisał akt abdykacji. Wszedł generał. Wyglądał jak każdy przedstawiciel jego rasy. Jego twarz była plątaniną krótkich nsek zawierających końcówki odpowiedzialne za wszystkie siedemnaście zmysłów. Koćko miał wprawę w trzymaniu żołądka na uwięzi, ale z trudem powstrzymał torsje. Generał przesunął dłonią po twarzy nadając jej normalny ludzki wygląd. Tworząc wzór skorzystał z wyglądu prezydenta naniósł jednak kilka poprawek, aby nie była łudząco podobna. -Panie prezydencie, proszę o uznanie się za mojego jeńca. Koćko skłonił głowę. -Proszę uznać mnie za pokonanego. Taloctani Hyx uśmiechnął się. Uśmiech także był kopią, nie do końca dokładną, uśmiechu Koćki. Wyglądał strasznie, prezydent pomyślał, że w przyszłości musi zachowywać się bardziej naturalnie (o ile będzie jakaś przyszłość). -Rząd planety X'htla docenił w pełni pańską ogromną odwagę wykazaną podczas starcia nad planetą. Wejście pojazdu w atmosferę pod takim kątem i z taką szybkością było brawurowym wyczynem. Szansa wyjścia z tego cało wyniosła około czterech procent. Zwłaszcza zdumieni byliśmy całkowitą pogardą dla zawodnej techniki i ogromną precyzją ataku kontynuowanego pomimo poważnego uszkodzenia pojazdu. %7ładen z naszych pilotów którzy oglądali 78 filmy z ataku nie podjął się powtórzenia tego wyczynu. Zgodnie twierdzili że oni w takim przypadku wybrali by katapultowanie się. Kabina musiała płonąć wewnątrz... Proszę przyjąć wyrazy uznania od całej mojej planety. -Cała przyjemność po mojej stronie. Słucham dyspozycji. Jeśli życzą sobie panowie dokonać mojej egzekucji to zgodnie z prawami naszej planety pragnę odbyć rozmowę z duchownym. -Ach, to zbyteczne. Nie zamierzamy pozbawiać pana życia. Generał wyjął trójwymiarowy projektor wielkości paczki papierosów. Prezydent uśmiechnął się sam do siebie. Ostani raz widział paczkę papierosów tyle tysięcy lat temu, a zarazem całkiem niedawno. Generał rzucił projektor na podłogę. Ten syknął i wiązki chylka odtworzyły w powietrzu panoramę planety. Prezydent miał wrażenie że stoi na wzgórzu i patrzy przed siebie. Planeta a przynajmniej prezentowany mu kawałek była straszna. Dzikie fiordy niewielkie poletka traw na półkach skalnych. To chyba był ten sam obraz który pokazał mu mały Tarani, kilka dni temu na szczycie Giewontu. -Planeta V'angh'aff. Osiemset lat świetlnych stąd. Proszę słuchać moich instrukcji. Planeta ta stanie się miejscem pańskiego wygnania. -Tak jest. -Ma pan prawo zabrać ze sobą dziesięć osób towarzyszących. Oraz dziesięć kilogramów bagażu osobistego. Pańska stacja orbitalna przechodzi na własność narodów Ziemi. -Nie będę protestował. -Ach jeszcze jedno. Wybaczy pan, zapomniałem o tym. A to przecież dla pana ważne. - Z futerału który przyniósł ze sobą wyjął szablę paradną Mikołaja II-ego. Podał pokonanemu. - Ma pan prawo nosić szablę w niewoli - powiedział poważnie. -Dziękuję. To rzeczywiście ważne dla mnie. -Wystarczy panu godzina na spakowanie się? -Tak jest. -Jeszcze jedno. Pańska kopia używająca imienia własnego księżniczka Helena pragnie panu towarzyszyć, nie zgadzamy się jednak na towarzystwo hybrydy noszącej mię własne Karolina. Ta nieszczęsna istota zostanie poddana operacji przeszczepu mózgu spowrotem do ludzkiego ciała i leczeniu psychiatrycznemu. Tak zadecydowali konsultanci planety Gyp. Kiwnął głową. -Czy będę miał prawo do wygłoszenia pożegnalnego orędzia do mieszkańców mojej planety? -Tak. Dziennikarze ziemskiej telewizji także zabiegali o stworzenie takiej możliwości. Proszę użyć teleportera. -Nie boicie się że ucieknę? -Gdy był pan nieprzytomny teleporter został wymieniony. Koćko wykręcił pas na drugą stronę. Gość mówił prawdę. Został tylko jeden guzik. Prezydent wcisnął go. * * * X V I Za nimi stał człowiek. Był bez skafandra a tylko w lekkim mundurze i w papasze na głowie. Profesor poznał go natychmiast. Jego student Tomasz Miszczuk. I nadal miał swojego laptopa pod pachą. Ale przeszedł jakąś dziwną przemianę. W jego wzroku nie było już poprzedniej miękkości. Wycelowali w niego broń.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|