|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się wyprowadzili, tego oczywiście nie zaznaczono. Ale odnoto- wana w tej książce data i miejsce urodzenia córki Butrymów, Małgorzaty, pokrywały się z personaliami Małgorzaty Rembie- lińskiej z Milanówka. Wprost nieprawdopodobne! Czyżby Wiktor Kościanko związał się z córką człowieka, który w wyni- ku jego zeznań został skazany i w więzieniu popełnił samobój- stwo?! Przypomniał mu się ukryty kufer zawierający srebrną za- stawę. Interesujące odkrycie. Przekonanie adwokata Kotlar- skiego o niewinności klienta, wątpliwości sędziego Karpowicza co do winy Butryma, historia z Rembielińską. I ów kufer. Moż- na spróbować wiązać to jakoś w całość. Tyle że w tej hipote- tycznej całości nie ma miejsca dla Irminy. Ale jeśli założyć, że ów Robert równocześnie kontynuował romans z Anną i z Irmi- ną, że odkrył to Kościanko, a wówczas? 94 Trzeba jednak było zacząć od konkretów. Skarbek nadał więc telefonogramy do komend wojewódzkich z prośbą o sprawdzenie, czy na ich terenie zamieszkuje niejaki Robert Małysz, w przypadku pozytywnych ustaleń prosił o nadesłanie bliższych informacji. Jednocześnie wysłał pismo do biura ewi- dencji z prośbą o aktualny adres Anieli Butrym i Romualda Butryma. Będę musiał pomówić z nimi - zdecydował. - Ale jak odnalezć Roberta - głowił się nadal. - Najmłodsza Adamska mówiła - przypomniał sobie - że Irmina telefonowała z auto- matu do jakiegoś Roberta. Był więc uchwytny telefonicznie. Bywał u Anny, nie mógł więc dojeżdżać z daleka. Trzeba szukać jego śladów w stolicy. Miał twarz jak z obrazka - tak określiła go Pustakowa. Podobny do portretu, który wisi u pana w gabinecie. Portret nie na wiele mi się przyda - pomyślał - skoro mam już zdjęcie. Ciekawe, że też Pustakowa dopatrzyła się tego podobieństwa. Nie wolno zlekceważyć najbłahszej informacji - tą zasadą kierował się w pracy. Zdecydował więc, że trzeba pojechać do willi Kościanków. Po raz trzeci. Już w ogrodzie podbiegły do niego psy. Trochę się prze- straszył. Nie miał ochoty sprawdzać ostrości ich zębów na swej skórze. Psy jednak nie zdradzały wrogich zamiarów. Obwącha- ły go i merdały przyjaznie ogonami. Zapamiętały mnie, traktu- ją jak swego - pomyślał. - Widocznie nauczono je, że nie wolno atakować ludzi bywających w willi. W domu nie zastał nikogo oprócz Marcina Pustaka. Skar- bek był nawet z tego zadowolony. Przywitał się z nim serdecz- nie. - Chciałem jeszcze raz obejrzeć rozkład pokojów i przejścia wewnętrzne - wyjaśnił. - Oprowadzę pana - zaproponował Pustak. Zgodził się bez słowa. Przechodząc przez hall i przedpokój kapitan zatrzymał się przed galerią obrazów. Nie był wielkim koneserem sztuki, ale wrodzony smak mówił mu, że są to 95 dzieła nie byle jakich mistrzów. Przez dłuższą chwilę przyglą- dał się portretowi wiszącemu w gabinecie Wiktora Kościanki, przedstawiającemu chłopca w wieku dwunastu, czternastu lat. Z daty figurującej obok podpisu malarza, Andrzeja Portyłło, wynikało, że obraz został namalowany przed dziewięciu laty. Pustakowa miała rację - ocenił. - Chłopiec z obrazka był rze- czywiście uderzająco podobny do Roberta Małysza ze zdjęcia Marty Bońko. - Widzę, że i panu ten obraz się podoba - przerwał milcze- nie Pustak. - Pan też najbardziej go lubi, dlatego kazał go za- wiesić w gabinecie. - Czy to portret rodzinny? - Chyba nie. Pan go kupił z osiem albo dziewięć lat temu. Mówił, że mu się ten portret spodobał. - Dziękuję panu, panie Marcinie - żegnał się z ogrodni- kiem. - Dzięki pana uprzejmości nie musiałem czekać na go- spodarzy. Może w ogóle nie warto im mówić, że pan mnie oprowadził po domu. Jeszcze będą mieć do pana pretensje... - Rzeczywiście, chyba tak będzie lepiej - powiedział Pustak zadowolony z takiego postawienia sprawy. W parę godzin pózniej, już z komendy, Skarbek zadzwonił do Kościanków. Telefon odebrał Wiktor. - Przepraszam, że pana niepokoję. Okazało się, że niektóre zdjęcia pomieszczeń nam nie wyszły. Są nieostre i musimy je powtórzyć. Czy pozwoli pan, że znowu przyślę fotografa? - Oczywiście, bardzo proszę - Kościanko był jak zwykle uprzejmy, ale ton jego głosu był oziębły. - Kiedy? - Jeżeli pan pozwoli, fotograf przyjedzie jutro przed połu- dniem. Dziękuję panu. Do widzenia. - Odłożył słuchawkę i poprosił do siebie fotografa Ryszarda Grochowiaka. - Słuchaj, stary. Pojedziesz jutro do Młocin, do tej willi Ko- ścianków. Zrobisz parę zdjęć. Nieważne jakich. Powiedziałem 96 gospodarzowi, że kilka ujęć musimy powtórzyć. Naprawdę chodzi mi o dobre zdjęcie portretu młodego chłopca. Portret wisi w gabinecie Kościanki. Na parterze. Chciałbym, żeby go- spodarz nie połapał się, że chodzi o ten właśnie portret. - Zrobi się, kapitanie. - Grochowiak chętnie współpracował ze Skarbkiem. Lubił go. Po wyjściu fotografa Skarbek zadzwonił do sekcji zajmują- cej się zwalczaniem przestępczości związanej z dziełami sztuki. Poprosił do telefonu porucznika Piotra Raczkiewicza, absol- wenta Wydziału Historii Sztuki. - Tu Skarbek. Witam cię, Piotrze. Potrzebuję twojej pomo- cy. Chodzi mi o malarza nazwiskiem Andrzej Portyłło. Chciał- bym wiedzieć, kto to taki, gdzie mieszka, czym się zajmuje i tak dalej. Chcę z nim pogadać, a inaczej się gada, jak się coś wie o człowieku. - Zrobione. Jutro rano otrzymasz interesujące cię informa- cje - obiecał Raczkiewicz. - Wystarczy na pojutrze - mruknął patrząc na wiszący na ścianie kalendarz. Raczkiewicz zapomniał, że jutro jest nie- dziela - pomyślał. Właśnie. Niedziela. Beata o siódmej rano będzie na niego czekać na przystanku autobusowym. Iść, nie iść?! Co jej powiem, jak znów spyta o Krokodyla ? Chyba pójdę, inaczej pomyśli, że miała rację, podejrzewając mnie o podryw. Tak, chyba pójdę. Dobrze mi zrobi parę godzin w lesie. - Złapał się na tym, że na myśl o spotkaniu z Beatą wpadł w dobry nastrój. Ze mną nic cię nie łączy - przypomniały mu się jej słowa. - Czy rzeczywiście nic mnie nie łączy z tą dziewczyną? Niełatwo odpowiedzieć sobie na to pytanie. Faktem jest - pomyślał - że ani nie wyznawali- śmy sobie miłości, ani nie mamy względem siebie żadnych zobowiązań. A jednak coś mnie do niej ciągnie. A ona? Dlacze- go powiedziała, że będzie jak zwykle na przystanku? Chciała, żebym przyszedł. Ale dlaczego? Przecież poradziła mi, żebym 97 się wybrał do lasu z tą z Krokodyla. Niełatwo zrozumieć kobietę - westchnął. Rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. - Mamy już wyniki badań chemicznych narządów Adam- skiej. Znalezliśmy luminal - informował lekarz, Maciej Kro-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|