|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do Dworkieli, do Kumiałboli, do Bazyliszek, do Zaruszenia wszędzie, nawet i do Szelw, i do Wokiszkieli, a choć kwasy były z Gałakauszami i Budzionami, i do tych także. Zaczęło się walić dopiero bryk, kałamaszek, landar a nejtyczanek. A potem zapusty nie zapusty, stypa nie stypa, wesele nie wesele. W gościnnej komnacie jak nabił. Imć pan Andrzej pośrodku, na poręczy krzesła zaparty, w wielkim mundurze, legia na piersiach, wąsy na dwa sznurki wy- kręcone i powiadał. W komnacie, jakby makiem zasiał czasem kto westchnie, czasem zaklnie, czasem chlipnie alboli odchrząknie, a czasem kielichem mocniej stuknie a zresztą cisza. Powiadał imć pan Andrzej, ot, jak było, po prostu, co się należało, jako wyszli w siód- mym roku, jako w Hiszpanii wojowali, jako potem austriacką odprawili potrzebę i jako znów za Pireneje wrócili, i jako teraz idą całym pułkiem na Poznań. Nie był imć pan Andrzej ani kolorystą, ani mocnym w słowie co widział, mówił, a ni- czemu nie dodawał ani wagi szczególniejszej, ani zajmować chciał zebranych powieściami, bo mu samemu do pytań było pilno. Ale gdzie!... Okrutnie w Wyłkowyszkach lud był na słuchanie takie ciekawy. Co imć pan Andrzej wstanie, co tchu mu zbraknie albo i w gardle obeschnie, to mu ledwie powietrza chwycić po- zwolą. Kubek mu podsuną i jeszcze! proszą. Panu Andrzejowi aż pot cieknie. Już sam nie wie, co by więcej... Na próżno! Mów jesz- cze o Wagramie! podpowie ktoś z boku. A gromada jeno przytwierdza i napomni: Aku- ratnie od początku! Nie ma rady! Imć pan Andrzej mówi dalej. Mówi... A rodzic chodzi między gośćmi, nosem w kraciastą chustę trąbi, a co spojrzy na syna, to mu policzki na banie wystrychają. Puszy się imć pan naddzierżawca jak się nie puszyć?! Pani Babecka zaś uwija się wokół, do kuchni zabiega, a upatrzy sposobność, to do syna się przysunie, chociaż ręką go muśnie po mundurze, a szepnie: Jędrulek! Toć nawet Filipinka, siosterka, co, to u niej i przycinka nie kupić, i piołunu nie szukać, a przylgnęła do brata, a wzdycha osobliwie, kiedy pod Somosierrą tylu kawalerów legło! I pewno że co poczciwszych. I powiadał tak imć pan Andrzej aż do póznej nocy. I nazajutrz już na południe najstarszy z Danieleszczuków, co to i Dubienkę pamiętał, i Pułaskiego znał, na snop siana w wasągu kazał się wsadzić, i choć od lat dziesiątka z domu się nie ruszał, a przyjechał i znów kazał powiadać sobie. Z tym było ciężej, bo stary miał swoje patrzenie na wojskową sztukę, bo sam przecież kapralował w artylerii litewskiej, gdzie Sapieha mu kapitanił, a Widmont poruczniczył ale, po trochu, i Danieleszczuk się rozgrzał i o racjach dawnych przepomniał, i jeno tabakierką dygotał, a ustami bezzębnymi kłapał. Tak dzień następny zeszedł i trzeci, i czwarty, aż nadeszła niedziela. Imć pan Andrzej w pierwszej ławce między rodzicem a burmistrzem Jeziorkowskim zasiadł. Ludu zebrało się, jak nabił. Sołłohuby do mszy służyli, organista bił w organy, że dudy ledwie starczyły, a chłopak przy kalikowaniu ledwo zipał. Ba, bo proboszczowi czegoś pilno było do sumy, do ambony. Dopieroż kiedy po schodkach się wdrapał, przeżegnał się, a uciął gromko: Jan Kazimierz Pac, starosta preński ten kościół ku czci Najświętszej Panienki pobudował a dalej jednym zakrętem dawne dzieje, dawne cnoty do obecnych czasów nawiązawszy, wywiódł, jako w prawnukach widzi onych cnót powstawanie dopieroż, jak imć pan Andrzej nie obejrzy się, a nie postrzeże, iż kto żyw, ten na niego pogląda, tak mu jeno kolana poderwało, że runął w ławce z brzękiem ostróg, z pałasza dzwonieniem i z przerażeniem we własne sumienie zerk- nął i zdrętwiał. Proboszcz tymczasem tak kazanie rozwinął, że w kościele jakby kto Bogarodzicę furkotem ułańskich chorągiewek wyśpiewywał, aż nareszcie trzy Zdrowaś za Napoleona odmówić kazał, potem drugie trzy za tych, co polegli, i ostatnie trzy za tych, co chlubą się okryli, a do dom, z tęsknieniem oczekiwani, zawitali. 59 I zagrały znów organy, i na chórze mocny głos się ozwał, i rozszemrał się znów kościół wzmocnioną modlitwą ludu. A imć pan Andrzej w sumienie własne zerkał i z alteracji wiel- kiej nawet w piersi się uderzyć nie śmiał. Okrutne też tam rzeczy dojrzał. Ot u rodzicielów witają go niby baranka, niby żołnierza bez plamki a wachmistrza szwoleżerskiego, co to i krzyż dzwiga, i prochu się nawąchał, i dwie blizny przywiózł, i sa- memu cesarzowi się napatrzył, i z marszałkami rozmawiał, a teraz jeno patrzeć, a znów ruszy za poczciwym obowiązkiem, za pułkiem a on ani wie, czy już audytor listów gończych nie rozpisał i Babeckiego za dezertera nie ogłosił. Ha, i tak albo jest, albo, jeno patrzeć, będzie... Kapitanowi z tego samego regimentu burdę wyprawił, przeciw niemu sekundował, nie wie- dzieć czego nie nagadał całemu sztabowi, a najgorzej, że się zaparł samego siebie, zaparł się całego pułku i tego munduru, i nawet rajtuzów. I teraz co? Radzimińskiemu w Warszawie się nie zameldował, porucznika Gotartowskiego porzucił cichaczem, tobołki swoje zabrawszy; urlopu nie ma, do pułku wracać ani myśli, i ot niech się rozniesie, to nogi zbieraj, a najro- dzeńszym oczu nie pokazuj. Tu mówią, Jędrulku , a tu dusza sczerniała, że ani na obraz Pa- nienki spojrzeć, bo chyba się odwróci... Takaż rodzicielom pociecha przyjechała! Po tym nabożeństwie imć pan Andrzej sposępniał. Nadrabiał jeszcze miną, ale już nie miał tego impetu ani pewności, co przedtem. Wprawdzie, gdy go ktoś dobrze za język pociągnął, to zapominał o sumieniu i prawił jeno już o sobie słówkiem ;nie wspomniał, a, przyciśnięty do muru, lada co bąknął. Postrzegł imć pan dzierżawca zmianę humoru syna, odczuła ją i pani matka, ale pan An- drzej na zmęczenie spędził i bardziej się zachmurzonej twarzy strzegł. Czas w Wyłkowyszkach płynął wachmistrzowi szybko co dnia w gościnę w inną jechał stronę, co dnia ktoś zajrzał szwoleżerowi się napatrzeć a posłuchać, co dnia było i święto, i sejmik, i jeszcze coś do pytania, i jeszcze do powiedzenia. Tak nadszedł koniec maja. Pan Andrzej ledwie radę z samym sobą dawał, a coraz niespo- kojniej na burmistrza spoglądał, iżali z Dziennika Departamentowego nie wyczyta mu hań- by. Położenie stawało się nieznośnym. Na przyjezdnym zapowiedział, iż na krótko tylko się wyrwał z pułku i że lada dzień wracać będzie musiał. Pani matka aż serdecznego płaczu do-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|