|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sam podkuł, okułbaczenie do ładu doprowadził, zmarudził jeszcze dni kilka, aż kiedy czer- wiec dobrze przypiekł padł do nóg rodzicom i jął się żegnać. Gorzkie było pożegnanie. Bo z krewnych a znajomych nikt się nie pokazał, nikt słowa do- brego nie rzekł, co panią Babecką tak dojęło, że w ostatniej chwili zaczęła nalegać na syna, aby został, kiedy już ten Napolion tak wielkim jest odmieńcem. Lecz tu niespodzianie imć pan Franciszek veto postawił, żonę ofuknął, a ściskając głowę syna, szepnął mu tylko: Tak trzeba! Niech bisurman byle nie opuścił! Niech my obaj w piekle z nim a niech przecież!... Byle nie paktował, byle już szedł! IX Z ciężkim sercem wyciągnął pan Andrzej na trakt gąbiński ku Pojeziorom. Nie takiego spodziewał się pobytu u rodzicielów, nie takiego rozstania. Jużci nie martwiły go wcale te bałamuctwa rozsiewane o cesarzu ani wyziębienie sentymentów napoleońskich, ani wes- tchnienia ojca, ani przesądne obawy matki, ani bulla, odczytana w kościółku przez księdza proboszcza, ani całe wrzenie z tego powodu; jeno doskwierało, iż, jak żak, musiał kryć się z myślami, iż okłamał rodzonych, ze czapą szwoleżerską imponował, kiedy już może nosić jej nie ma prawa, kiedy już tam i szewrony zeń zdarto, a, czego Boże broń, krzyża pozbawiono. Et, żeby nie ta zmora, umiałby on i tam do oczu skoczyć a murem stanąć! Cóż, nie stawało czystego spojrzenia bo nużby kto wypatrzył w nim, że uciekinierem jest, maruderem! Dola! I odwrócił się pan Andrzej ku Wyłkowyszkom, powiódł wzrokiem po gromadce bezładnie skupionych domów i domków stęknął ciężko i ostrogami konia zdzielił. Kobyła aż parsk- nęła i w bok skoczyła, lecz szarpnięta za cugle, łeb wyciągnęła, chrapy rozwarła i szarżowym galopem ruszyła. Wachmistrzowi czegoś na sercu zelżało. Splunął, zaklął na Wialnisa, całą piersią chwycił bijącego z pól wiewu i pochylił się na kułbace. Dwie mile od Wierzbołowa ujechał wachmistrz jednym tchem, aż konia spienił i sam, że był odwykł nieco od siodła, tęgo się zmordował. Ale za to czegoś śmielej poglądał i zgrabniej przyszłość sobie układał... Marudzić nie było czego. Przepadło szwoleżerstwo, i koniec. Na zmierzch do Stołupian trafić, u %7łydków kurtę jaką i hajdawery kupić a potem za miasto, nad staw, przebrać się, a co szwoleżerskiego do wody... Ot, i nie będzie wachmistrzem! Ciężko! Ha wolej z własnej ochoty niż z audytorskiego rozkazu. No, a niech się pułk trafi, a niech ułani, niech dragoni bodaj to chłopa sprawnego a znającego służbę wezmą i wtedy jego rzecz do stopnia powrócić! Nijako od początku zaczynać, kiedy już się własny pluton miało 62 tęgi pluton ale trza! Byle już w szwadron się wcisnąć, nie najdą a tam, kochanieńki, po- patrzysz! I tak sianem się wykręcasz a Stadnicki, biedaczek, za wszystkich odpowiada. Ot, żal! Wstyd towarzysza samego zostawić podłość! Tak rozumując a krzepiąc się, docłapał się pan Andrzej do rogatek granicznych pruskich, pod Stołupianami, obmyśliwszy sobie, że, gdyby go badać chcieli, uda kuriera, a gdyby nie powierzyli, to płatnie najbliższego strażnika i umknie w pole na przełaj. Na rogatce atoli nie tylko nie ważono się doń ust otworzyć, ale na widok buńczucznego szwoleżera powitano go ukłonem i rogatkę bez namysłu podniesiono. W Stołupianach wachmistrz zajechał do ustronnego zajazdu na Gąbińskiej ulicy i tam, za- jąwszy zaciszną komnatkę, a konia opatrzywszy, %7łydka gospodarza wezwał i kazał sobie kupca przywołać, co by mu dostatnie ubranie mieszczańskie odprzedał. Zydek gracko się spi- sał, tak że tego samego dnia jeszcze miał pan Andrzej wszystko, co mu było trzeba, bo nawet i czapkę, i potrzeby na konia, dla zastąpienia pułkowych, i buty, i kapotę zwierzchnią. Ledwie pierwsze mroki nocy opadły, wachmistrz porwał się na równe nogi i z desperackim pośpiechem się odział, %7łydka zbudził, zapłacił, co się należało, i do konia z tobołkami wybie- głszy, lada jako go okułbaczył i przepytawszy się niby o drogę do Pilkalni, ruszył kłusem przez miasteczko, a dalej ku Gąbinowi skręcił. Poza Stołupianami droga rozpostarła się w równy, a tęgo moszczony gościniec, rwący wprost ku dali poprzez wielkie płaszczyzny pól. Wachmistrz rozejrzał się, a dostrzegłszy o kilkanaście staj przed sobą jakiś wał graniczny, mocną porosły krzewiną ku niemu począł zmierzać, rozumiejąc, że tam w sam raz znajdzie gotowalnię. W miarę atoli, gdy krze coraz wyrazniej rysowały się a przybliżały wachmistrz zmienił kłusa na truchta, z truchta przeszedł w marszowego stępa, aż wreszcie ledwie że ko- byle nogi wlec pozwolił. Kobyła stanęła przed krzakami i wykręciła łeb ku wachmistrzowi, jakby pytając o rozkazy. Pan Andrzej zapatrzył się smutnie przed siebie, a postrzegłszy niedaleko nad drogą olszy- nę, zmienił raptem zamiar i ruszył ku olszynie. Boć w olszynie zaciszniej, no i choć trochę, a dalej jeszcze. Tuż pod olszyną, dogodniejszym się wydał wachmistrzowi zagajnik, znów o ćwierć mili dalej nad gościńcem położony. Lecz kiedy i zagajnik się przybliżył, a pan Andrzej, jeszcze chcąc gorzką chwilę odwlec, poglądał, iżali gdzie jakiego gąszczu nie widać hen, na trakcie, dojrzał ciemny a kurzawą i mgłą spowity punkt... Na j oczywiście j ktoś jechał. Wyboru nie było bo i słońce już swe pierwsze promienie rozesłało na skraju nieba i pięło się po nich ku górze. Pan Andrzej szarpnął z desperacją za cugle i w zagajnik wjechał. Tu zatrzymał konia na polance, w pobliżu drogi, zsiadł z niego i uwiązał do drzewiny. Po czym ściągnął z siodła mantelzaki, rzucił na ziemię z pasją i spojrzał po sobie. Szkoda mu było tego granatu z amarantem, szkoda! Gdyby mu tak powiedzieli, kiedy do rodzicielów się wypraszał, co woli: w mundurze zostać, czy na wytchnienie iść do domu et, toby długo nie wybierał! Gdzie taki mundur drugi! Im więcej pan Andrzej rozpatrywał swoje wachmistrzowskie potrzeby, im bardziej całemu rynsztunkowi się przyglądał, tym go większa zdejmowała żałość, tym większy smutek, że porzucić musi to wszystko. Ha toż każda rysa na klamerce a sprzączce metalowej mówiła coś do niego, miała swoją historię, swoje wspomnienia. Każdy skrawek rzemienia tylekroć razy był przezeń pieszczony. A pałasz, jak urodzony do ręki wachmistrza, a pistolety, co je
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|