|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odebrała nagrodę i odwróciła się do widowni. Sala znieruchomiała, a Belle spojrza- ła na statuetkę i zamrugała powiekami. - Tak naprawdę to nie jest tylko moja nagroda. Ona należy do wszystkich, którzy przyczyniają się do tego, że co dzień rano włączacie Zniadanie z Belle. Do Susan, która o czwartej trzydzieści wita mnie filiżanką earl greya i uśmiechem. Do Elaine, która makijażem potrafi zdziałać cuda. To prawda. Bez makijażu nie chcie- libyście mnie oglądać. W sali rozległ się śmiech. - Nie da się wybrać kilku osób, bo byłoby to niesprawiedliwe. Spójrzcie jutro na napisy końcowe. Wszystkie te nazwiska powinny być wypisane na tej statuetce. Ta nagroda należy się też ich partnerom, bo nie mają łatwego życia. My wstajemy o czwartej rano i kładziemy się o dziewiątej. - Szczęściarz z tego Grenville'a - krzyknął ktoś, a wszyscy się roześmiali, da- jąc jej chwilę na złapanie oddechu. Ivo, stojąc niezauważony w drzwiach, dostrzegł jej uśmiech. - Szczęśliwa Belle Davenport - powiedziała z przejęciem, kiedy śmiech ucichł. Przez moment zdawało mu się, że go dojrzała, ale potem zrozumiał, że ona na nikogo nie patrzy. %7łe mówi szczerze, nie dla efektu. Och Belle, co ja ci zrobiłem, pomyślał. - Niektórzy z was wiedzą już, że najbliższy tydzień będzie moim ostatnim ty- godniem na śniadaniowej kanapie. Po sali przemknęło pełne zdumienia Nie!". - Pora iść dalej. Dziękuję wam wszystkim za to, że wspieraliście mnie przez lata. Proszę, żebyście równie dobrze traktowali osobę, która mnie zastąpi. Niezdolna wydusić słowa więcej, uniosła statuetkę. Przed nią widniało morze S R głów, ale tylko jedna osoba może sprawić, że ten wieczór będzie niezapomniany. I wtedy dojrzała w drzwiach Iva. Zupełnie jakby sprowadziła go myślami. Pa- trzył na nią. Był jedyną osobą w sali, która się nie uśmiechała i nie biła brawa. Zeszła po schodkach i ignorując wyciągnięte ręce, ruszyła w jego stronę. Nie miał na sobie wieczorowego stroju. Deszcz zmoczył mu włosy i płaszcz. Zrozumia- ła, że nie pojawił się tutaj po to, żeby być świadkiem jej sukcesu. Przyjechał, po- nieważ coś się stało. - O co chodzi? - spytała. - Nie tutaj. Poczuła ucisk w żołądku. Z powagą wziął ją za rękę i wyprowadził z sali, mi- jając fotografów z wyciągniętymi obiektywami. Wozny czekał obok jego samocho- du. - Co się stało? - spytała znowu, gdy Ivo usiadł obok niej za kierownicą. - Policja cię szuka. Szukają Belindy Porter. Byli u ciebie w domu. Jeden z są- siadów powiedział im, kim jesteś, i przyjechali do mnie. - Przepraszam. - To ja przepraszam. Patrzył na nią, jakby wiedział, że cały wieczór marzyła tylko o tym, by wziąć go za rękę. Uświadomiła sobie, że nie przeprasza jej za swoją nieobecność, ale za to, że ją wyciągnął z imprezy na jej cześć. Odłożyła statuetkę na tylne siedzenie. - Ktoś się do mnie włamał? - spytała. - Nie - odparł, skupiony na prowadzeniu. No jasne, gdyby sprawa była taka prosta, nie fatygowałby jej, sam by się tym zajął. Albo zleciłby to Mirandzie. - Nie rozumiem. Nikt nie wie, gdzie mieszkam. Tylko Simone i Claire. Nagle przypomniała sobie o zgubionym dzienniku Simone, ale przecież tam na pewno nie było jej adresu. S R - Tylko ty i mój agent. I Daisy. Daisy znalazła się w kłopocie. - Więc co się stało? - Nie podali mi szczegółów. Tylko tyle, że ktoś przyjęty dzisiaj wieczorem na oddział ratunkowy miał przy sobie list z twoim nazwiskiem i adresem. - Jest w szpitalu? Ale... - Poruszyła bezgłośnie wargami. - Jest przytomna? - Upadła na ulicy. Nic więcej nie wiem. - Nie... - Odchrząknęła. - Przepraszam. Nie chciałam, żeby cię... - Niepokoili - dokończył. - Przepraszam. - Ja też, Belle, ja też. Od czasu do czasu Ivo włączał wycieraczki, bo na szybach osiadała lodowata mżawka, i tylko one przerywały ciszę. Nie powiedział, czy chodzi o kobietę czy mężczyznę, ale Belle wiedziała, że to kobieta. Więc to prawda, pomyślał. Belle ma córkę. Czekał z nadzieją, że ona coś powie, zaufa mu. Gdy zajechali przed szpital, zdał sobie sprawę, że Belle jest niespokojna, zdjęta strachem. Dotknął jej zaciśnię- tych na kolanach dłoni. - Zajmiemy się nią, Belle. Przez moment dojrzał w jej oczach jakiś błysk, coś, co dało mu nadzieję, ale zaraz potem Belle stanowczo pokręciła głową i odsunęła ręce. - Nie ma żadnych nas". Dziękuję, że po mnie przyjechałeś i że mnie podwio- złeś. - Otworzyła drzwi. - Dam sobie radę. - Rozumiem, że nie chcesz ze mną mieszkać, ale nadal jestem twoim mężem. - Starał się ukryć desperację. Tu nie chodzi o samochód czy sufit. Rozmawiał z po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|