|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie ma agentów oznaczonych kryptonimem złożonym z dwóch zer, nie istnie- je licencja na zabijanie . O ile mi wiadomo, nie miałem żadnego numeru poza numerem w kartotece, jak każdy szeregowy pracownik. Nikt też nie zwracał się do mnie per pięć dziesiąty szósty , ani per zero zero pięćdziesiąty szósty . No i agenci wcale nie mordują jak leci. Co nie znaczy, że nie robią tego nigdy. Tak, zabijają, lecz wyłącznie na rozkaz, w ściśle określonych warunkach. Eliminacja poprzez śmierć traktowana jest z niesmakiem, jest kłopotliwa i nieodwracalna. Na ogół istnieją inne, niemal równie skuteczne sposoby uciszania człowieka. Czasami jednak trzeba zabić i agent dostaje wtedy stosowne instrukcje. Czy owe instrukcje to licencja na zabijanie ? Nie wiem. Wiem tylko, że nikt nie udziela nikomu pozwolenia na okrutne jatki. Jeśli są jatki, są i trupy, dużo tru- pów niewiadomego pochodzenia, i tajne służby natychmiast przestają być tajne. Cóż, poza Sladem Mackintosh nie kazał mi nikogo zabijać, co oznaczało, że, najogólniej rzecz ujmując, mam nie zabijać wcale. Nie zlecone zabójstwa zna- ne są w branży jako przypadkowe , natomiast agent, który miał nieszczęście taką przypadkową śmierć spowodować, szybko dorabia się etykietki faceta nieod- powiedzialnego i nieudolnego. Gdyby jakiś agent zostawił za sobą sznurek nie- boszczyków, wywołałby olbrzymią konsternację w owych maleńkich biurowych klitkach Whitehallu, których drzwi zdobią oszukańczo niewinne tabliczki. Tak naprawdę cała rzecz sprowadzała się do odwiecznego problemu moralne- 109 go: kiedy człowiekowi wolno jest zabić drugiego człowieka? Ja problem rozwią- załem za pomocą następującego cytatu: Nie zabijesz ty, zabiją ciebie . Gdybym znalazł się w sytuacji, w której groziłaby mi śmierć, zabiłbym w samoobronie, nie wcześniej. Tylko raz w życiu zabiłem człowieka i odchorowywałem to do- słownie! przez całe dwa dni. Ze stoickim spokojem zacząłem więc planować podpalenie. Inspekcja barku wykazała, że jest w nim półtorej butelki południowoafrykańskiej brandy, więcej niż połówka szkockiej whisky, połówka ginu oraz pół butelki Drambuie. Kilka eksperymentów udowodniło, że najbardziej palne pośród nich to brandy i Dram- buie, choć nie paliły się tak, jak bym sobie tego życzył. Szkoda, że nie rozbudzi- łem w sobie zamiłowania do rumu. Na rynku można było dostać sympatyczną, bo stuprocentową odmianę tego trunku, co by mi akurat świetnie odpowiadało. Choć z drugiej strony Bóg jeden raczy wiedzieć, co taki rum wyrabia ze śluzówką żołądka. Potem poszedłem do łóżka i usnąłem snem sprawiedliwych. II Następnego ranka nie dostałem śniadania. Taafe zjawił się bez wózka, z pu- stymi rękami, i kiwnął mi palcem zza drzwi. Wzruszyłem ramionami i udałem się za nim. Wyglądało na to, że zabawa się skończyła. Sprowadzono mnie na dół. Przeszliśmy przez hol i dotarliśmy do pokoju ze szczelnie zasłoniętymi oknami, gdzie wcześniej podpisywałem czek. W holu mi- nąłem dwoje starszych ludzi. Przycupnęli nerwowo na brzegu krzeseł, jak gdyby myśleli, że są w poczekalni u dentysty. Spojrzeli na mnie bez żadnego zaintereso- wania. Wszedłem do pokoju, gdzie oczekiwał mnie Nalana Gęba. Nalana Gęba miał lodowaty wyraz twarzy. No, mogłeś myśleć przez całą noc zaczął. Radzę, żeby twoja histo- ryjka trzymała się kupy, panie Pseudorearden.. Ruszyłem do ataku. Gdzie karta z odciskami? Nie trzymamy jej tutaj odparł krótko. Tak czy owak, nie jest już nam potrzebna. Nadal nie wiem, o czym mówisz oznajmiłem. I jeśli sądzisz że ca- łą noc strawiłem na wymyślaniu jakichś bzdur, żeby ciebie zadowolić, to chyba zwariowałeś. Nie cierpię na brak czasu, ale i tak mam lepsze zajęcia od tego. Mówiłem prawdę i tylko prawdę. Wydał z siebie jakiś odgłos, który był, jak mi się zdawało, oznaka niesmaku. Kłamiesz. Czy do twego zakutego łba nie może dotrzeć fakt, że wszystko
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|