|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Blaise spojrzała przed siebie. W jej włosach odbijały się fioletowe światła reklam. - Sprawa jest powa\niejsza, ni\ sądziłam. Popłynęły łzy. - Ale pomo\esz mi? Blaise bębniła szczupłymi palcami o kierownicę. - Oczywiście - odezwała się w końcu. - Muszę. Jesteśmy jak siostry i nie wyobra\am sobie, \e mogłabym cię porzucić w kłopocie. Thei ul\yło tak bardzo, \e a\ zakręciło jej się w głowie. I, co dziwne, rozpłakała się jeszcze bardziej. - Tak się bałam. Od pierwszej chwili usiłowałam to zrozumieć. - Czknęła. Blaise przyglądała się jej z dziwnym blaskiem w szarych oczach. - Pomogę ci - zapewniła z dziwnym uśmiechem. - Zdobędę go, a potem zabiję za to, \e stanowił zagro\enie dla mojej siostry. Na ułamek sekundy wszystko w Thei zamarło, by potem wybuchnąć z jeszcze większą siłą. - Nigdy - zawołała. - Słyszysz, siostro? Nigdy. Blaise zachowała spokój. - Wiem, \e nie uwa\asz tego za najlepsze rozwiązanie. Na razie. Ale pewnego dnia mi podziękujesz. - Posłuchaj mnie, jeśli mu coś zrobisz, jeśli go zranisz, skrzywdzisz i mnie. - Przejdzie ci, mała. - W morzu tęczowych neonów Blaise wyglądała jak staro\ytna bogini losu. - Lepiej teraz trochę pocierpieć ni\ pózniej stracić \ycie. Thea dygotała ze złości. Była wściekła, \e popełniła błąd. Gdyby w kółko powtarzała swoje argumenty, kuzynka w końcu zaczęłaby słuchać, stwierdziła pózniej. Teraz jednak, pełna gniewu i przera\enia, warknęła: - Nie sądzę, \eby ci się to udało. Nie odbierzesz mi Erica. Blaise patrzyła w przestrzeń, jakby po raz pierwszy w \yciu zabrakło jej słów. Potem odrzuciła głowę do tyłu i się roześmiała. - Thea, Thea. Odbiorę ka\dego ka\dej. Zawsze i wszędzie, kiedy tylko zapragnę. Taka ju\ jestem. - Nie tym razem. Eric mnie kocha i tego nie zmienisz. Blaise uśmiechała się tajemniczo. - Jeszcze zobaczysz - rzuciła, zje\d\ając z głównej ulicy. Thea zle spała. Cały czas miała przed oczami twarz Randy'ego Marika, tyle \e w jej śnie zmieniał się w Erica, który te\ tępo patrzył przed siebie i płakał krwawymi łzami. Obudziła się w pokoju zalanym słońcem. Ich sypialnia wyglądała jak pomieszczenie osoby cierpiącej na rozdwojenie jazni. Połowa była schludna, utrzymana w odcieniach błękitu i zieleni. W drugiej królował chaos i jeden, podstawowy, pierwotny kolor, który budzi emocje, symbolizuje namiętność i nienawiść zarazem. Czerwień. Zazwyczaj o tej porze Blaise le\ała jeszcze pod czerwoną aksamitną narzutą Ralpha Laurena, ale dzisiaj jej łó\ko było puste. Zły znak. Wstawała wcześnie, tylko jeśli miała ku temu wa\ny powód. Thea ubrała się i zeszła po schodach. W sklepie zastała tylko Tobiasa. Ze smętną miną siedział jak zwykle za ladą. Burknął coś w odpowiedzi, gdy Thea się przywitała, i uparcie wpatrywał się w ścianę, bawiąc się brązowymi lokami. Pewnie \ałował, \e nie mo\e być teraz na dworze, jak jego rówieśnicy. Thea przeszła do pracowni. Blaise siedziała za długim stołem. Miała słuchawki w uszach i nuciła pod nosem. Nad czymś pracowała. Thea się zbli\yła. Od razu widziała, \e powstaje coś pięknego. Blaise genialnie projektowała bi\uterię - zazwyczaj wzorowała się na staro\ytnych motywach. W jej naszyjnikach znajdowały się pszczoły, motyle, pnące kwiaty, skaczące delfiny, wę\e, a wszystko pełne \ycia, radości i magii. I w tym tkwił jej geniusz. Blaise umieszczała ka\dy element w konkretnym celu. Dobierała kamienie tak, by się wzajemnie dopełniały: rubin dawał po\ądanie, czarny opal namiętność, topaz tęsknotę, granat ogień. A szary jak dym rodzaj szafiru to kamień Blaise, w kolorze jej oczu. Wszystkie te kamienie le\ały na stole. Ale magia kryła się nie tylko w klejnotach. W ka\dym swoim dziele Blaise umieszczała miniaturowe schowki, które mo\na wypełnić ziołami, proszkami, miksturami. Jej bi\uteria dosłownie ociekała magią. Nawet sam wzór miał magiczną moc. Wszystkie linie, łuki, koła miały znaczenie, zmuszały wzrok, by śledził wzór równie potę\ny jak znaki kreślone kredą na podłodze. Wystarczyło popatrzeć, by poczuć magię. A teraz tworzyła zabójczy naszyjnik. Thea widziała jego zarys. Blaise stosowała zapomnianą metodę woskowania w wyrobie bi\uterii - najpierw formowała po\ądany kształt z błękitnego wosku, dopiero potem rzezbiła w złocie, srebrze czy miedzi. To, co teraz robiła, zapierało dech w piersiach. Odbierało rozum. Skomplikowane arcydzieło, któ- re podziała jak pas Afrodyty - \aden mę\czyzna nie przejdzie obok obojętnie. A Blaise miała do tego jeszcze bezcenny składnik - krew Erica. Dlatego czar zadziała na niego szczególnie. Jedyne pocieszenie, \e wykonanie tego trochę potrwa. Ale kiedy Blaise ju\ skończy... Eric nie ma najmniejszych szans. Thea wyszła. Nie wiedziała - i nic jej to nie obchodziło - czy Blaise ją zauwa\yła. Po omacku dotarła do łazienki. Eric to jej bratnia dusza. Ale Blaise jest niemal ucieleśnieniem Afrodyty. Kto się jej oprze? Co robić? - myślała gorączkowo Thea. Miała odrobinę krwi Erica na kawałku chusteczki, ale w \yciu nie pobije kuzynki w zaklęciach miłosnych. Nikt nie dorówna doświadczeniom i wrodzonemu darowi Blaise. Trzeba wymyślić coś innego, \eby w ogóle do niego nie dotarła. Muszę go chronić... Thea wyprostowała się gwałtownie. Nie. To zbyt niebezpieczne. Czary przyzywające nie są dla dziewic. Nawet Wewnętrzny Krąg musi przy nich uwa\ać. Ale babcia ma wszystkie niezbędne składniki. Wiem to na pewno. Widziałam szkatułkę. Mogę zginąć podczas tych zaklęć. Ogarnął ją dziwny spokój. Kiedy koncentrowała się na ryzyku, czuła się o wiele lepiej, ni\ myśląc, co powie babcia, jeśli się dowie. Dla Erica Thea była gotowa zmierzyć się z niebezpieczeństwem. Schodziła po schodach spokojna i zamyślona. - Toby, gdzie babcia? Minimalnie uniósł głowę. - Pojechała do Thierry'ego Descouedresa, w sprawie jego gruntów. Mam po nią pojechać wieczorem. Thierry to wampir, lord nocy. Nale\ał do niego szmat ziemi na północny wschód od Las Vegas - ale po co to babci? Niewa\ne. Liczy się tylko to, \e jej nie będzie przez cały dzień. - Mo\e chcesz sobie gdzieś wyskoczyć i się zabawić? Dopilnuję sklepu. Spojrzał na nią zamglonymi niebieskimi oczami i nagle się rozpromienił. - Powa\nie? Zrobiłabyś to? Chętnie bym cię za to ucałował. Hm, odwiedzę Kishi... nie, lepiej Zoe... albo Sheenę... Jak wszyscy chłopcy wśród czarowników, miał ogromne powodzenie u dziewcząt. Ciągle mrucząc pod nosem, wziął kluczyki, portfel i szybko ruszył do drzwi, na wypadek gdyby Thea zmieniła zdanie. - Wrócę na tyle wcześnie, \eby po nią pojechać, obiecuję -zapewnił i zniknął. Thea natychmiast wywiesiła tabliczkę: Zamknięte" i podeszła do lady.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|