|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- John? Tu Beth. Czy wynająłeś już ponownie domek? - Nie, skąd. Zapłaciłaś z góry za sześć miesięcy, więc właściciel jest na razie usatysfakcjonowany. Dlaczego pytasz? - Wracam. - W milczeniu czekała na jego reakcję. - Słusznie. Na jak długo? - ostrożnie zapytał. Zapewne uważał ją za wariatkę. Kilka dni wcześniej przysięgała, że mogą szukać nowego najemcy. - Do końca umowy i jeszcze następne sześć miesięcy, jeżeli to możliwe. Wyprowadzam się z Londynu. Będę szukać pracy w waszej okolicy. - Rozumiem. Myślałem... - urwał gwałtownie. - Czy Travis wie? - zapytał po chwili niezręcznego milczenia. Najwyrazniej poczta pantoflowa Shropshire działała. John wiedział, że doszło między nimi do nieporozumienia. - Wkrótce się dowie. - Miała nadzieję, że nie będzie drążył tematu. - To dobrze. - Zamilkł na chwilę. - Travis to dobry człowiek. Nie chciałbym, żeby cierpiał. - Ja też nie, John - odpowiedziała. Następny telefon wykonała do firmy, dla której pracowała. Starszy wspólnik okazał się bardzo wyrozumiały, przyjął do wiadomości rezygnację i obiecał doskonałe referencje. Beth podziękowała i rozstali się w przyjazni. 104 S R Pomyślała, że sprzedaż mieszkania zapewni jej niezależność finansową, nawet jeżeli od razu nie znajdzie pracy. Zresztą była gotowa pracować gdziekolwiek, w sklepie czy pubie, dopóki nie znajdzie zatrudnienia w zawodzie. Po południu zleciła sprzedaż mieszkania, a potem zadzwoniła do siostry i wyjaśniła sytuację. Catherine zaoferowała się przechować jej rzeczy. Tak więc machina została puszczona w ruch. Beth usiadła przy oknie i popatrzyła na londyńskie dachy. Spakowała już walizki, bo John obiecał jeszcze tego wieczoru zostawić klucze od domku pod donicą. Ostatni raz rozejrzała się po mieszkaniu. Harvey najwyrazniej coś wyczuwał i nie odstępował Beth na krok. - Zostało coś jeszcze - powiedziała do niego. - To najważniejsze. Skrzyżuj za mnie pazury, Harvey. Z mocno bijącym sercem wybrała numer komórki Travisa. Każdy sygnał trwał nieskończenie długo, w końcu usłyszała jego głos nagrany na sekretarce i, ku swojemu zdumieniu, wybuchnęła płaczem. Spróbowała ponownie i tym razem zostawiła wiadomość. - Travis? Mówi Beth. Muszę z tobą porozmawiać. Przepraszam cię z całego serca. Byłam ostatnią idiotką. Miałeś rację, ludzie przechodzą dużo gorsze rzeczy, a ja się beznadziejnie rozczulałam nad sobą. Czy kiedykolwiek mi wybaczysz? Zrozumiem, jeśli to niemożliwe. Nie, nie zrozumiem - zachłysnęła się nagle. - Wyznałeś mi miłość, a skoro tak, to kochasz mnie niezależnie od mojej głupoty. Ja... wracam do domku... - ostatnie słowa przeszły w szloch. Czas na nagranie się skończył. Przez chwilę patrzyła bezmyślnie na słuchawkę. Czy powiedziała, że go kocha? Teraz nie mogła sobie przypo- 105 S R mnieć. Chyba tak. Chciała to powiedzieć, na pewno to powiedziała. A może nie? Znów się rozpłakała. Jak mogła mieć nadzieję, że wszystko poukłada, skoro nie potrafiła nawet porządnie nagrać wiadomości? Zadzwoni jeszcze raz jutro. Będzie dzwoniła, aż Travis się odezwie. Dziesięć minut pózniej siedziała z Harveyem w samochodzie i wyjeżdżała z Londynu. Nie mogła się doczekać, kiedy znów będzie w domku. Nagle wszystko to, co kiedyś kochała - wielkomiejski zgiełk, sklepy, możliwości rozrywki, straciły wszelki powab. Cudnie było znów znalezć się na wsi. To był teraz jej dom. Przełykając łzy wzruszenia, wypuściła rozentuzjazmowanego Harveya z samochodu i wyciągnęła klucz spod donicy. Potem zajęła się wnoszeniem dobytku do środka, a Harvey obwąchiwał znajome kąty. Właśnie wkładała zapasy do lodówki, kiedy głośno się rozszczekał. Travis? Pełna nadziei pomknęła do drzwi, ale zobaczyła tylko swojego psa atakującego coś nieokreślonego w rogu trawnika pod żywopłotem. Miewał już takie spotkania wcześniej i zazwyczaj kończyło się to poharataniem nosa i wizytą u weterynarza. Ponieważ dziś nie miała na to najmniejszej ochoty, a pies nie reagował na wołanie, Beth wsunęła buty, zdjęte chwilę wcześniej i pobiegła przez trawnik. Była może w połowie drogi, kiedy coś do niej dotarło. Zawróciła pędem, ale już się stało. Drzwi zostały zamknięte, a klucz tkwił w środku. Samochód też był zamknięty. Po raz drugi zrobiła to samo. W pierwszej chwili nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. Odciągnęła Harveya od prychającego pogardliwie jeża i usiadła na schodkach, żeby się zastanowić. Nie trwało to długo. Minęła już piątkowa północ. Było ciepło, ale nad ranem z pewnością zrobi się chłodniej. Miała na sobie tylko bojówki i top, które założyła na drogę. 106 S R
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|