|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wzniesienia i koryto rzeki, przebijające w ponurym triumfie erozji skórę ziemi. Dalej teren ponownie opadał nieco w dół i po raz pierwszy od miesięcy albo lat rewolwerowiec zobaczył zieleń, prawdziwą, żywą zieleń. Zobaczył trawę, kar- łowate świerki, może nawet wierzby wszystko zasilane topniejącymi wyżej śniegami. Za równiną znowu zaczynały się skały, wznoszące się w gigantycznym zwalistym przepychu ku oślepiającym zaśnieżonym szczytom. Wielki wyłom po lewej stronie wskazywał drogę ku mniejszym zwietrzałym piaskowo-kamiennym urwiskom, skalnym półkom i tarasom. Ich rysunek prawie bez przerwy zasłania- ła szara membrana deszczu. Wieczorami zafascynowany Jake obserwował przed snem odległe białe i fioletowe błyskawice, migoczące złowrogo w czystym noc- nym powietrzu. Chłopiec dobrze sobie radził na szlaku. Był twardy i, co więcej, umiał po- konać zmęczenie spokojną siłą woli zawodowca, dla której rewolwerowiec miał wiele uznania. Nie mówił wiele i nie zadawał pytań, nawet na temat kości żu- chwy, którą rewolwerowiec obracał w dłoniach, wypalając wieczornego papiero- 73 sa. Miał wrażenie, że chłopcu bardzo pochlebiało jego towarzystwo być może nawet czuł się nim zaszczycony i to go niepokoiło. Został umieszczony na jego drodze ( Kiedy wędrujesz z chłopcem, człowiek w czerni ma twoją duszę w kieszeni ) i fakt, że Jake nie opózniał marszu, otwierał pole bardziej złowrogim dociekaniom. Z regularną częstotliwością mijali symetryczne szczątki ognisk człowieka w czerni. Rewolwerowiec miał wrażenie, że są teraz znacznie świeższe. Trze- ciej nocy był przekonany, że widzi odległą iskierkę drugiego ogniska gdzieś na pierwszych wzgórzach. Koło godziny drugiej czwartego dnia po opuszczeniu zajazdu Jake zachwiał się i o mało nie upadł. Usiądz powiedział mu rewolwerowiec. Nie, nic mi nie jest. Usiądz. Chłopiec posłusznie usiadł. Rewolwerowiec przykucnął, starając się, żeby Ja- ke znalazł się w jego cieniu. Napij się. Nie powinienem pić przed. . . Napij się. Chłopiec wypił trzy łyki wody. Rewolwerowiec zmoczył koniuszek koca i przyłożył mokry materiał do suchych rozgorączkowanych nadgarstków i czo- ła chłopca. Od dzisiaj będziemy zawsze odpoczywać po południu o tej porze. Piętna- ście minut. Chcesz się przespać? Nie. W oczach chłopca malował się wstyd. Rewolwerowiec spojrzał na niego ła- godnie. Machinalnie wyciągnął z taśmy jeden z nabojów i zaczął obracać go mię- dzy palcami. Chłopiec patrzył zafascynowany. To przyjemne stwierdził. Rewolwerowiec pokiwał głową. Na pewno mruknął. Kiedy byłem w twoim wieku dodał po chwili mieszkałem w mieście otoczonym murami. Opowiadałem ci o tym? Chłopiec potrząsnął sennie głową. Oczywiście, że nie, i był tam pewien zły człowiek. . . Ksiądz? Nie odparł rewolwerowiec ale wydaje mi się teraz, że ci dwaj są w pewien sposób związani. Może są nawet przyrodnimi braćmi. Marten był czar- noksiężnikiem. . . podobnie jak Merlin. Czy tam, skąd pochodzisz, słyszeli o Mer- linie, Jake? O Merlinie, Arturze i rycerzach okrągłego stołu odparł sennym głosem Jake. 74 Rewolwerowiec poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Tak powiedział. Byłem wtedy bardzo młody. . . Ale chłopiec zasnął, siedząc z rękoma skrzyżowanymi na kolanach. Kiedy strzelę palcami, obudzisz się. Będziesz świeży i wypoczęty. Rozu- miesz? Tak. Więc połóż się. Rewolwerowiec wyjął z woreczka swoje przybory i skręcił sobie papierosa. Czuł, że czegoś mu brakuje, w charakterystyczny dla siebie metodyczny sposób poszukał tego czegoś w umyśle i znalazł. Tą brakującą rzeczą było doprowadza- jące do obłędu poczucie, że musi się spieszyć, przekonanie, że w każdej chwili może zostać w tyle, że trop skończy się i pozostanie mu w ręku urwany sznurek. To poczucie ustąpiło teraz i rewolwerowiec powoli zyskiwał pewność, że człowiek w czerni chce, żeby go dogonił. Co teraz będzie? To pytanie było zbyt nieokreślone, by się nim zainteresował. Cuthbert na pew- no by się nim zainteresował, żywo zainteresował, ale Cuthbert nie żył i rewolwe- rowiec mógł tylko podążać dalej, tak jak potrafił. Paląc skręta i obserwując chłopca, wrócił myślami do Cuthberta, który za- wsze się śmiał umarł ze śmiechem na ustach do Corta, który nigdy się nie śmiał, i do Martena, który czasami się uśmiechał w jego wąskoustym milczą- cym uśmiechu był jakiś niepokojący błysk. . . niczym w oku, które otwiera się w ciemności i odsłania nabiegłe krwią białko. No i był jeszcze oczywiście sokół. Miał na imię David, na cześć legendarnego chłopca z procą. Dla Davida, nie miał co do tego wątpliwości, nie liczyło się nic poza żądzą zabijania, rozrywania na strzępy i siania terroru. Podobnie jak dla samego rewolwerowca. David nie był dyletantem; grał pośrodku boiska. Być może, pomyślał, w ostatecznym rozrachunku sokół David był bardziej podobny do Martena niż ktokolwiek inny. . . i być może wiedziała o tym jego matka Gabrielle.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|