|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapiski nagle się urwały. Na samym końcu była tylko krótka notatka: depresja psychotyczna w następstwie poronienia i data 14.06.1992. Katrin w zamyśleniu popijała herbatę. A więc Annabell Rustemovic straciła nienarodzone dziecko. Stało się to przypuszczalnie dwa miesiące po tym, jak stwierdzono u niej ciążę, może nawet nieco pózniej. O dziwo, dzień poronienia nie został zapisany w karcie. Katrin policzyła: gdy straciła dziecko, Annabell musiała być mniej więcej w dwudziestym tygodniu ciąży. Mój Boże! W tym momencie jej maluszek był już wyposażony we wszystkie konieczne do życia narządy, był już gotowym człowiekiem, który musiał jeszcze tylko trochę urosnąć. Poronienie w tym stadium to jak poród, tylko martwego dziecka. Nic dziwnego, że dziewczyna załamała się psychicznie. Czy to dlatego odebrała sobie życie? A Tanja? Co ona miała z tym wspólnego? I czy to z powodu Annabell miała jakieś pretensje do ojca? Katrin pokręciła głową. Nie, w przychodni ginekologicznej poronienia nie były czymś niezwyczajnym. Mało prawdopodobne, żeby to mogło być motywem zabójcy. Ale z pewnością to nie przypadek, że Annabell Rustemovic była pacjentką ojca. Katrin chciała w każdym razie zwrócić na to uwagę policjantce Charlotte Schneidmann, która zamierzała pózniej do niej wstąpić. Następny segregator był grubszy od pozostałych, leżących właśnie przed nią. Wyciągi z konta 1985 do 2010 przeczytała Katrin. Mój Boże, tato, ty naprawdę byłeś fanatykiem porządku. Pomyślała, czy nie odłożyć segregatora na bok i dalej przeglądać karty pacjentek, postanowiła jednak przynajmniej rzucić okiem do środka. W wyciągach bankowych z lat osiemdziesiątych obok wpływów z przychodni znajdowały się głównie zapisy o pobraniu gotówki z konta. Na początku Katrin się zdziwiła, ale potem uświadomiła sobie, że wtedy płatności bezgotówkowe nie były jeszcze takie powszechne. Pamiętała, że jej matka zawsze na początku miesiąca dostawała od ojca pieniądze do ręki, na dom oraz kieszonkowe , jak to pięknie nazywał ojciec. Na początku lat dziewięćdziesiątych pojawiało się coraz mniej wypłat gotówkowych. Jasne, pomyślała Katrin, wtedy płatności kartą stały się już popularniejsze. Nagle zmarszczyła czoło. Chociaż na wyciągach odnotowywano coraz mniej wypłat gotówki, to nie było tam też żadnych płatności kartą. Wyglądało na to, że matka nie robiła zakupów za pomocą karty. Ale czym w takim razie płaciła? Katrin zamyśliła się jak długo właściwie jej ojciec przynosił do domu gotówkę? W każdym razie było tak, póki mieszkała z rodzicami. I o ile dobrze pamięta, ojciec zawsze wręczał matce pieniądze w domu. Ale jeśli nie pochodziły one z tego rachunku, skąd się zatem brały? Czy miał jakieś inne konto, o którym nikt nie wiedział? Katrin znowu wypiła łyczek herbaty i jeszcze raz dokładnie przejrzała wyciągi. Jeśli istniało jakieś inne konto, ojciec musiałby wpłacać na nie jakieś kwoty. A więc musiałyby istnieć jakieś przelewy. Katrin przeglądała wyciągi po kolei. Widniały na nich jedynie nieliczne regularne przelewy za prąd, telefon, czynsz z tytułu wynajmu pomieszczeń przychodni. Nic nadzwyczajnego. Ale potem znalazła regularnie wykonywane przelewy, które nie pasowały do reszty płatności. Od 1993 roku ojciec każdego miesiąca przelewał tysiąc marek, a pózniej tysiąc euro jakiemuś anonimowemu odbiorcy. Nigdzie nie znalazła nazwiska tego kogoś, powtarzał się tylko numer: 093 741 000. Katrin odłożyła segregator i przeszukała regał obok biurka. W końcu znalazła segregator z napisem: Wyciągi bankowe aktualne. Szybko stwierdziła, że ojciec zaledwie kilka dni przed śmiercią dokonał kolejnego przelewu na konto 093 741 000. To musiał być ten drugi rachunek, nie było innej możliwości. A może to konto należy do jakiejś innej osoby? powiedziała głośno sama do siebie. Ale do kogo? Do Tanji? A może do tego Klausa? Komu ojciec przez siedemnaście lat płacił tyle pieniędzy? I dlaczego? Aącznie wypłacił temu komuś ponad sto sześćdziesiąt tysięcy euro! Katrin zaczęła się pocić. Czuła, że te przelewy mają coś wspólnego ze zniknięciem Leo! Musiała koniecznie pokazać wyciągi Charlotte Schneidmann, najszybciej jak to możliwe. Odstawiła segregator z powrotem na półkę i wzięła z regału jeszcze jeden ze starymi wyciągami. Przeglądała go w przód i w tył. Gdzieś musiała się kryć jakaś wskazówka! Gdy odłożyła go na bok, segregator zsunął się z blatu biurka i upadł na podłogę. Katrin z westchnieniem pochyliła się, żeby go podnieść. A to co? Jej spojrzenie padło na coś białego, wystającego spod okładki. Ostrożnie wyciągnęła złożony kawałek papieru. Rozłożyła go z bijącym sercem. Najwidoczniej kartka pochodziła z jednej z kart pacjentek. Przeczytała, co było na niej napisane, i z niedowierzaniem pokręciła głową. To musiała być pomyłka! Przeczytała tekst drugi raz, w końcu ręka z kartką opadła jej na kolana. Mój Boże powiedziała cicho i przełknęła ślinę. Potem zerwała się na równe nogi i wybiegła z pokoju. Leo! Teraz wiedziała, gdzie się znajduje. Chciała jak najszybciej znalezć się przy nim. Pani Wiesner? Charlotte zwróciła się do kobiety stojącej przy grobie Franza Wiesnera. Wieńce i wiązanki ucierpiały od słońca, wiele kwiatów zwiędło. Cóż za marnotrawstwo, pomyślała policjantka. Luise Wiesner wzdrygnęła się i spojrzała na intruza. W oczach miała łzy. Przepraszam, nie chciałam pani przestraszyć powiedziała Charlotte. Czego pani chce? Głos wdowy zabrzmiał odpychająco. Znów patrzyła na górę kwiatów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|