|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czarna postać, otoczona aureolą piekielnego ognia. Jej kształt sprawiał wra\enie niemal\e ludzkie, ale cień padający na płonącą ścianę, z pewnością nie pochodził z tego świata. Na Croma! wymamrotał Conan, sparali\owany myślą, \e oto stanął twarzą w twarz z istotą, przeciwko której jego miecz był bezu\yteczny. Zobaczył Belesę i Tinę, wtulone w siebie i skulone na schodach. Czarne monstrum uniosło się z szeroko rozrzuconymi, potę\nymi ramionami, rzucając gigantyczny cień na tle ognia. Z kłębów dymu wyjrzała ponura pół ludzka twarz, demoniczna i złowroga. Conan zauwa\ył osadzone blisko siebie rogi, wyszczerzone zębiska, szpiczaste uszy. Istota kroczyła cię\ko ku niemu, a Cymmerianin przypomniał sobie w desperacji to co wiedziały ju\ o demonach. Obok niego le\ał przewrócony, wielki kandelabr. Dawniej była to chluba zamku Korzettów, pięćdziesiąt funtów czystego srebra, misternie rzezbionego w figury bogów i herosów. Conan chwycił go i podniósł wysoko nad głowę. 88 Conan i Skarb Tranicosa Srebro i ogień! ryknął grzmiącym głosem i cisnął kandelabr z całym impetem, jaki drzemał w jego stalowych mięśniach. Pięćdziesiąt funtów srebra, wprawione w ruch niewiargodną siłą trzasnęło prosto w mocarną, czarną pierś. Nawet demon nie wytrzymałby uderzenia takim pociskiem. Potwór zachwiał się i wpadł prosto do kominka, który był teraz szalejącym morzem płomieni. Hallem wstrząsnął przera\ający wrzask, okrzyk nieziemskiej istoty, schwytanej nagle przez ziemską śmierć. Parapet kominka pękł i z wielkiego paleniska zaczęły spadać kamienie, skrywając drgające, czarne nogi, po\erane przez płomienie z \ywiołową furią. Płonące belki odpadły od dachu i cały stos zajął się buchającym ogniem. Gdy Conan dotarł do schodów, ju\ podkradały się tam płomienie. Złapał jedną ręką omdlałą dziewczynę, a drugą chwycił Belesę. Pośród trzaskania ognia dochodziło go walenie toporów we frontowe wrota pałacu. Rozejrzał się i dostrzegłszy drzwi naprzeciwko schodów, rzucił się tamtędy unosząc Tinę i ciągnąc oszołomioną Belesę. Kiedy dotarli do następnej komnaty, trzask za nimi oznajmił im, \e w hallu zawalił się sufit. Przez duszącą ścianę dymu, Conan ujrzał otwarte, zewnętrzne drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Gdy przenosił przez nie wyratowane kobiety, zauwa\ył, \e wrota zwisają na wyłamanych zawiasach, a zamek i zasuwa sterczą wyrwanie jakąś potę\ną siłą. Tędy przyszedł Diabeł! załkała histerycznie Belesa. Widziałam go, ale nie wiedziałam & Wydostali się na oświetlony ogniem dziedziniec, kilka kroków od rzędu chat, stojących przy południowej ścianie. Ku drzwiom zbli\ał się Pikt z podniesionym toporem i krwawymi oczami. Upuszczając Tinę i odsuwając Belesę za siebie, Conan dobył szabli i przeszył nią pierś dzikusa. W chwilę potem, unosząc obie dziewczyny z ziemi, pobiegł ku południowej ścianie. Podwórzec zapełnił się kłębiącym dymem, który niemal\e zakrył krwawą jatkę, która tam miała miejsce, ale mimo to, dostrze\ono zbiegów. Nagie postacie, czarne na tle przyćmionego blasku, wyskoczyły z dymu, wymachując brązowymi toporkami. Znajdowali się kilkadziesiąt kroków za nim, gdy Conan skoczył między chaty, a linię 89 Conan i Skarb Tranicosa wałów. Na drugim końcu korytarza dostrzegł wyjące istoty, które pędziły, by odciąć mu drogę. Zatrzymał się nagle, podrzucił Belesę na blanki, pózniej Tinę, a w końcu sam wskoczył na podwy\szenie. Przeniósł Belesę nad palisadą i upuścił na piasek po drugiej stronie. Zaraz potem dołączyła do niej Tina. Ciśnięty toporek wbił się w belki obok jego ramienia, ale za chwilę Cymmerianin równie\ znalazł się za murami i podnosił z ziemi oszołomione i bezradne kobiety. Gdy Piktowie dopadli do ściany, za palisadą nie było nikogo, prócz porozrzucanych ciał. Miecze Aquilonii Zwit złocił się ju\ na ciemnych wodach, gdy daleko na horyzoncie, z mgły wychylił się biały skrawek. Był to \agiel, który wydawał się zawieszony na perłowym morzu. Na krzaczastym cyplu Conan Cymmerianin unosił obszarpany płaszcz nad ogniskiem z wilgotnego drewna. Gdy manewrował tą zasłoną, znad ognia unosiły się w górę chmurki dymu, chwiały chwilę w porannej bryzie i znikały. Belesa podeszła do niego skulona, obejmując jedną ręką Tinę. Spytała: Myślisz, \e to zobaczą i zrozumieją? O, zobaczą, nie ma obawy. zapewnił ją. Krą\yli wzdłu\ wybrze\a całą noc z nadzieją na odnalezienie ocalałych z bitwy. Są śmiertelnie przera\eni, jest ich tam tylko tuzin, a \aden nie potrafi nawigować na tyle, by dopłynąć stąd do wysp Baracha. Zrozumieją moje sygnały to jest piracki szyfr. Będą zadowoleni, mogąc pływać pod
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|