|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdzie był bohaterem. Właścicielka rozmawiała właśnie przez telefon, ale przykryła słuchawkę ręką i powitała go uśmiechem tyleż radosnym, ile pełnym szacunku. Pusta księgarnia, jak się zdawało, wcale nie oczekiwała klientów, woląc swoje własne, ciche, całkowite odosobnienie. Blaine zaraz pomaszerował do działu B, gdzie znalazł trzy egzemplarze swojego tomiku w bardzo dobrym towarzystwie Blackmura i Blake'a. Wyjął pióro: podpisana książka miała większą szansę się sprzedać - jeśli nie kupi jej miłośnik poezji, to przynajmniej jeden z tych sprytnych dziwaków, co to kolekcjonują podpisane pierwsze wydania i w końcu zarabiają na tym więcej niż autor. Arthur Blaine. Arthur Blaine. Arthur Blaine - napisał, za każdym razem słysząc imię i nazwisko; znowu sobie przypomniał, że może zwątpić we wszystko oprócz siebie samego. Przekartkował tomik Pierwszoroczniaków życia, zerknął na skrzy- dełko. Zwykły szczebiot notki nie przestawał wprawiać go w za- kłopotanie: W tym cyklu sonetów poświęconych baseballowi trzydziestoczteroletni poeta Arthur Blaine stworzył dzieło zarówno klasyczne, jak i typowo amerykańskie, wyrafinowane, a jednak przystępne. Błyskotliwa metafizyka..." Spojrzał na drugie skrzydełko, na swoją fotografię - pretensjonalną nie ze względu na pozę, lecz dlatego że w ogóle tam była. Przestrzeń między nosem a górną wargą wyglądała zdecydowanie małpio. Za to oczy - oczy jeszcze wówczas tak pełne nadziei! To miała być książka jego życia, przypomniał sobie i uśmiech- nął się do zdjęcia z czułym sarkazmem starszego brata. Nota biograficzna, fotografia, skrzydełko, notka reklamowa. Szekspir wyśmiałby nas wszystkich. Chociaż, kto wie, ten jego malutki kolczyk byłby dziś diablo na czasie. Tak jak to robił jedynie w kluczowych chwilach, Blaine otworzył tomik na chybił trafił: pierwsze słowa, na które padnie jego wzrok, potraktuje jak proroctwo, jak wyższego rzędu ciastko z wróżbą przeznaczone dla ducha. NASTPNY W białej wapiennej aureoli pierwszoroczniak pierwszoligowiec marzy o długim tryplecie , gwałtownym na lewo, aż staną zadziwieni kibic, bukmacher i gracz w polu... - Arthur, jak miło cię widzieć - powiedziała właścicielka księgarni. Krótko przycięte włosy miała przetykane siwizną, a głos wesoły, lecz znużony, bo zarabianie na życie na samym marginesie marginesu kulturalnego kosztowało ją sporo wysiłku. - Jak leci? - Znakomicie, Marjorie. - Zatrzasnął tomik i odstawił wszystkie trzy na półkę. - A co u ciebie? - Lekka grypa. - Ja nigdy nie łapię. Blaine'owie mają silny organizm. Krzepcy i twardzi aż do dnia, kiedy padną trupem. - W zeszłym miesiącu sprzedaliśmy jeden egzemplarz Pierwszo- roczniaków - z radością przekazała dobrą wiadomość. - Zwietnie. - Dobiłeś do tysiąca? - Mniej więcej. Otuliła się fioletowym peruwiańskim szalem, rozejrzała po księgarni i westchnęła. - Oczywiście czytałeś książkę Mary McCarthy o Wenecji? - Oczywiście. - Pamiętasz kawałek o tej skąpej wenecjance, co to wrzucała pieniążki do akwarium, żeby nakarmić ryby minerałami wydzielanymi przez monety? - Pamiętam. - To właśnie mój sklepik. Zaczęła przyklejać przezroczystą taśmę do jakiegoś plakatu, niezwykle wykwintnego. Arthur podszedł bliżej, żeby się przyjrzeć. - Co to? - Ogłoszenie o tym przedsięwzięciu z poetą na Księżycu. - Ale ja gdzieś czytałem, że mają wysłać jakiegoś dziennikarza, faceta, dla którego styl oznacza nagromadzenie przymiotników. - Widocznie zmienili zamiar. - Jaki ładny plakat. Pokaż no. - Arthur, myślałam, że ci nie leżą konkursy organizowane przez rząd. Zawsze je wyśmiewałeś. - Czy się stoi, czy się leży, z rządu śmiać się nie należy - zrymował. Oboje parsknęli śmiechem. Blaine natychmiast wypatrzył kluczową informację. Zdobywca Nagrody Apollo - całkiem przyzwoita nazwa, uznał - otrzyma dwadzieścia pięć tysięcy dolarów oraz złoty medal, noszący po jednej stronie wizerunek
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|