|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się na okolicę, jak oko sięgnąć mogło. Wspaniały był i wielki... Wisz stanąszy tu i oglądając się po swej ziemi, mógł się czuć panem. Hengo, spojrzawszy na niezmierną przestrzeń u nóg swoich rozłożoną, stanął zdumiony i widocznie rozradowany. Dolina, którą mieli u stóp swoich, była w większej części lasami okrytą. Zachodzące słońce jaskrawym blaskiem ją oblewało, promienie czepiały się wierzchołków drzew gdzieniegdzie w złotych odbijających jeziorach i przeglądających mię- dzy drzewy i łąkami rzek wstęgach. Patrząc nań z góry, rzekłbyś, że cały kraj ten, cały świat zarastała puszcza jedna, szeroka jak morze i jak morskie równiny siniejąca w oddaleniu. Jak fale też kołysały się bliższych drzew wierzchołki. Wśród tej ciemnej zieleni jodu i sosen, gdzieniegdzie młodych złoci- stych lip i brzóz, i majowych łąk zieloność się przebijała. Dalej ściśnię- te drzewa już oku nic widzieć nie dopuszczały nad wierzchołki, nad które mało starszych samotnie strzelało ku górze. Głuchy szum zaled- wie chwytało ucho... W dwóch tylko miejscach sinego dymu słupy wznosiły się ku górze, nie zgięte żadnym wiatru powiewem... Na wid- nokręgu pasami długimi rozścielały się do snu mgły wieczorne. Wisz wskazał Niemcowi w prawą stronę. Tam... w końcu dnia z końmi waszymi dostaniecie się łatwo. Trzymajcie się ciągle rzeki, a minąwszy do niej wpadające strumienie, szukajcie brodu i przejedzcie na drugą stronę. Chciał mówić dalej, gdy ucho jego, do chwytania i rozumienia najmniejszego szelestu nawykłe coś z dala uderzyło. Zatrzymał się, głowę spuścił i słuchał. I Hengo też w dolinie pochwycił jakiś oddalony tętent głuchy, który się zdawał przybliżać. Wiszowi twarz się zachmurzyła, ręką pokazał na kierunek i spytał: Rozumiecie? A teraz dodał chodzmy; boję się, czyśmy wilka nie wywołali z lasu. Tętent słyszę... Jeżeli jedzie kto, to chyba knezio- wscy słudzy, utrapiona zgraja, która nigdy z próżnymi nie odchodzi rękami. Smerdowie jego i posłańcy... Po co? Wiedzą chyba oni sami. Dokąd? Nigdzie, jak do Wisza, u którego miód stary stoi... NASK IFP UG Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG 27 Stary poruszył się z żywością prawie młodzieńczą i nie patrząc już prawie na Niemca posunął się tąż samą drogą w dół, którą na górę wchodzili. Lecz teraz pędził żywiej i przesunąwszy się przez las spo- za ostatnich drzew ujrzeli rychło zieloną łąkę, a na niej brzegiem rzeki posuwających się pięciu konnych, na których Hengo ciekawe zwrócił oczy. Przodem jechał dowódca, parami za nim czterej inni... łatwo w pierwszym poznać było starszego, koń pod nim roślejszy i pokazniej- szy ubiór odznaczał kneziowego sługę. Był to barczysty chłop, z wło- sami długimi, które mu gruby kark okrywały. Na głowie miał czapkę ze sterczącym przy niej piórem białym. Odzież na nim z sukna jasnego obszycie miała czerwone, u boku miecz sterczał w pochwie, na plecach łuk nad głowę się podnosił i łubiany wór na strzały. Jadący za nim w rękach trzymali toporki, zbrojni też w łuki i proce, obwieszeni sakwami... Wisz, zobaczywszy jezdzców, jak noc się za- chmurzył porwał róg zza koszuli i trzy razy prędko raz po razu zatrą- bił, do chaty znać oznajmując o nadjeżdżających. Gdy głos ten dał się słyszeć, jezdni na koniach poruszyli się żywiej i pierwszy z nich obejrzał dookoła, szukając sprawcy... mógł już z brzegu rzeki, nad którą jechał, zobaczyć Wisza, a ten też niezwłocznie pośpieszył na przełaj ku niemiłym gościom. Ej! gadziny przeklęte! mruknął idąc. Smoki nienasycone... Smerda pański! Bodaj ich razem obu pioruny ze skóry darły! Odwró- cił się do Niemca. Wam to na rękę, bo was pewnie i wasze sakwy ze sobą chętnie zabiorą, ale mnie... Hengo nie okazywał twarzą wcale, czy był rad lub nie spotkaniu. Juścić rzekł gdyby co złego groziło, prawa gościności bronić mnie każą. Jeżeli ja sam siebie od nich obronię mruknął Wisz. Pięciu ich, nie tak to straszna rzecz, moi chłopcy powiązaliby ich na skinienie, ale u stołba znajdzie się ich dziesięć razy tyle, gdyby się mścić chcieli. Szli co prędzej ku zagrodzie. Smerda kneziowski, jadący przodem, konia zatrzymał, starego po- znawszy lub się domyślając gospodarza. On i jego towarzysze mniej się mu jednak niż Niemcowi przypatrywali. Czuli w nim obcego, a ob- cy dla nich zawsze był dobrym obłowem... Gdy podeszli, starzec się smerdzie pokłonił, chociaż ten mu nie myślał oddać powitania. Skłonił się i Hengo, ale mu twarz pobladła, czuł, że chciwe oczy wszystkich na niego się skierowały. NASK IFP UG Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG 28 Kogóż to z sobą prowadzicie, stary? wołał smerda. Obcy? Skąd? Czterej jezdni wnet go obstąpili dokoła. Znad Aaby jestem, przekupień, człek spokojny, nieobcy... rzekł, nabierając śmiałości trochę, Hengo nieobcy, bom tu nieraz bywał z towarem... wszędy mnie swobodnie przepuszczano... Znamy my tych ludzi spokojnych! krzyknął śmiejąc się smerda znamy... Kto wie, na co wypatrujecie drogi po kraju, szukacie bro- dów po rzekach, zaciosujecie znaki po drzewach... aby potem popro- wadzić... Spokojny człek odezwał się Wisz powoli dajcie mu pokój, chleb z nim łamałem. A mnie co do tego? zawołał smerda gniewnie. Knez surowo zakazuje, aby się tu obcy po kraju nie wałęsali. Pójdzie z nami. Pojadę z wami po dobrej woli, miłościwy panie rzekł szybko
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|