|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poczuł się lepiej. Zostało mu jeszcze trochę pieniędzy, które ukradł z kasy Luke'a. Może noc z dziwką będzie dobrym sposobem na spędzenie wolnego czasu? Zatrzymał się przed jednym ze straganów na Covent Garden, kupił placek, po czym zawrócił do domu. Jeszcze za wcześnie na wizytę w burdelu; im pózniejsza pora, tym bardziej wszystko się ożywiało. Wróci do domu, zabierze pieniądze, napije się i za jakąś godzinkę znowu wyjdzie na miasto. Przechodząc przez High Holborn, nie zauważył krzepkiego osobnika, stojącego w drzwiach sklepu. Za jego plecami chował się łasicowaty mały człowieczek z czerwonym fularem na szyi. - To on. Ten wysoki przystojniaczek w niebieskim płaszczu. - W porządku. A teraz się ulotnij. - A nagroda? - Jeszcze go nie mamy, no nie? Nie bój się. Szukamy tego cwaniaczka od kilku tygodni. Nie damy mu zwiać. Drzwi zajazdu otworzyła przed Laurence'em sama oberżyst- ka. Nawet jeśli dziwnie przyglądała się przybyłemu, on tego nie widział. Nadal się wściekał na bezczelną właścicielkę pensjonatu, w którym do niedawna mieszkała Helen, a także na to, że na razie nie zdołał jej odnalezć. Nie zauważył też, że kiedy wszedł na schody, we frontowych drzwiach zajazdu pojawił się jakiś mężczyzna, stanął w wejściu i zablokował je własnym ciałem. Na tyłach, na Blue Boar Yard, inny mężczyzna zdejmował 242 łańcuchy z kładki. Ulica była pusta, ale kilku chłopców stajen nych i służących stało w oknach i przyglądało się poczynaniom nieznajomego. Lotem błyskawicy rozeszła się wieść, że może dojść do aresztowania, a nikt w okolicy nie chciał stracić dobrego widowiska. Laurence otworzył drzwi do swojego pokoju i dopiero w tym momencie zorientował się, że ktoś tam już jest. Czekało na niego dwóch policjantów z pałkami i z kajdankami zwisającymi u pasa. - Co, do...? - Redbourn obrócił się na pięcie. Za nim stał trzeci policjant. - Panie Redbourn, aresztuję pana za kradzież, szantaż i próbę morderstwa! Laurence zatrzasnął drzwi na korytarz i zasunął rygiel. Wyciągnął nóż. - Zabiję każdego, kto się do mnie zbliży. - Policjanci nie mieli przy sobie pistoletów. Gdyby udało mu się dostać do okna, zdołałby uciec. Policjanci popatrzyli po sobie. Laurence z jedną ręką ukrytą za plecami powoli wycofywał się w stronę okna. Policjanci za nim, trzymając się w bezpiecznej odległości. Tchórze i głupcy. Nigdy nie darzył wielkim szacunkiem przedstawicieli prawa. Pchnął okiennicę; odskoczyła z hukiem. Obrócił się i sięgnął po łańcuch. Po chwili na dole ktoś zarzucił starą derkę na rozpostartą na braku postać. Ktoś inny zbliżył się z wiązka siana, żeby zakryć krew. Po kilku godzinach do pokoju Laurence'a wszedł Luke w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy. Ciało brata, już czyste, leżało na gołym materacu, nakryte prześcieradłem. Na stoliku 243 leżały w kupce obligacje, weksle i inne dokumenty. Pilnujący pokoju wartownik zasalutował na widok Luke'a. Jeden z policjantów odsunął prześcieradło. - Czy może pan zidentyfikować zmarłego, sir? Luke spojrzał na łóżko. - Tak - powiedział po chwili. Wydało mu się, że jego głos dochodzi gdzieś z bardzo daleka. - To mój brat, Laurence Redbourn. - Twarz Laurence'a wyglądała teraz o wiele mło dziej, przypominała Luke'owi młodszego braciszka, którego kochał. - Niech Bóg da mu wieczny odpoczynek. - Pochylił się i złożył na czole zmarłego pocałunek. Laurence pewnie by się teraz wściekł, pomyślał, ale to dla Hester i dla małego chłopca, którego starcili już dawno temu. Policjant czekał z szacunkiem, po czym ponownie zakrył ciało. Luke wyprostował się. - Sprawdziliśmy wszystko z listą, którą nam pan przekazał, sir. Niczego nie brakuje. Chociaż z pieniędzy niewiele zostało. - Wskazał na dwadzieścia gwinei ułożonych na stole w porządne słupki. Luke przeciągnął dłonią po włosach. Nagle poczuł się strasz
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|