|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szczególną uwagę. Patrząc na Zwinie Voodoo nie byłem w stanie powiedzieć, co w nich mogło być interesującego. Odczuwałem jedynie obrzydzenie to znaczy, jeśli nie liczyć niecierpliwości, z którą tak ciężko walczyłem. Zwinie Voodoo żyły w pomyjach. Nigdy nie byłem w stanie pojąć, dlaczego się nie utopiły we własnym brudzie, ale one się chyba tym nie przejmowały. Zwinie Voodoo nie wyglądały wieprzowato, ale było w nich coś świńskiego. Najbardziej przypominały błękitnoskóre mrówkojady; zwężały się po obu koń- cach. Naprawdę jednak miały w sobie coś ze świń. Tego, w czym żyły, nie dało się nazwać klatką. To był chlew. %7łyły we własnych odchodach. Błoto składało się nie tylko z błota, ale także świńskiego gówna. Było ono gęsto przetykane malutkimi bibelotami, które można porównać do rodzynków w budyniu ze zgniłych owoców i ekskrementów, a tymi bibelotami były właśnie wspomniane przez Alberta rzezby. Ponieważ Albert o tym wspomniał, przyjrzałem się uważnie rzezbom Zwiń Voodoo. Nie zauważyłem, co też mogło go zainteresować. Rzezby nie były ni- czym nowym. Wszystkie muzea je miały. Raz nawet miałem jedną w ręce bardzo ostrożnie, bo smród chlewu przetrwał nawet długotrwałe gotowanie i po- lerowanie. Były to po prostu rzezbione kawałki drewna, zębów czy kości. Miały jakieś dziesięć czy dwanaście centymetrów długości, a jeśli były wyrzezbione z zębów, nie były to własne zęby Zwiń Voodoo. Zwinie nie miały żadnych zębów. Miały jedynie ścierne, bardzo twarde powierzchnie skrobiące na skórzastych koń- cach ich nosów trąb, pysków, w zależności od tego, jak chcemy to opisać. Zęby pochodziły od zwierząt, którymi się żywiły, a które importowano wraz z założe- niem kolonii. Fakt, że używały zębów innych zwierząt, nie świadczy o żadnej szczególnej wrażliwości z ich strony, bo kiedy wykorzystywały kości, równie do- brze mogła to być kość ich najbliższego i najukochańszego zmarłego, kiedy już zdechł i został zjedzony. Rzezby też nie są właściwym słowem. Zwinie żuły kawałki materiału nadając im kształt, gdyż nie miały żadnych narzędzi, którymi mogłyby coś wyrzezbić. Języka także nie posiadały. Tak naprawdę, nawet wszystkie razem miały łącznie IQ świstaka. . . Tylko że tworzyły dzieła sztuki i obsesyjnie nie przestawały ich tworzyć. Sztuka też może być tu zbyt mocnym słowem, bo miały one wyłącznie jeden temat. Rzezby wyglądały jak laleczki. Przypominały, o ile można to coś opisać, stworzenie o sześciu kończynach, ciele lwa oraz głowie i torsie goryla, a na całej planecie, skąd pochodziły, nie było niczego choć trochę do tego podobnego. Cóż więc jest w nich szczególnego? spytałem Alberta. A jak sądzisz, dlaczego świnie je rzezbią? odparował. Reszta towarzystwa zaczęła się bawić w zgadywanki. 183 Przedmioty kultu rzekł Cassata. Lalki zaproponowała Alicja Lo. Potrzebują czegoś, co można przy- tulić. Goście powiedziała moja droga Przenośna Essie. Zaś Albert uśmiechnął się do niej promiennie z aprobatą. * * * Jak to się często dzieje z Albertem i ze mną, nie miałem pojęcia, co ma na myśli. Ciekawe byłoby śledzenie tej rozmowy aż do tego punktu, ale nagle Cassata wyprostował się gwałtownie. Komunikat oświadczył. Państwo wybaczą i znikł. Nie wrócił już. Nagle zniknął nam z oczu przytulny kącik, który dla nas stwo- rzył. Słyszeliśmy tylko głos. Z początku nie był to jego głos. Najpierw usłyszeli- śmy coś, co rozpoznałem jako przekaz translatora Przymulonych: Wielcy byli i szkodliwie gorący A lud miotał się w przerażeniu. A wtedy rozległ się głos Cassaty, pełen podniecenia. Chodzcie tu! Możecie przyjść na naradę! Następnie pojawił się sam Cassata, promieniując szczęściem żołnierza, który dostrzegł szansę na jakąś wal- kę. Udało im się, ludzie! krzyknął. Wyśledzili zródło komunikatu dla Asasynów. Zamykają cały sektor, a my tam wkraczamy! Rozdział 13 Porwane dzieci Dyrektorka szkoły była nie tylko człowiekiem, ale też świetnie radziła sobie z dziećmi. Miała cztery stopnie naukowe i dziewiętnaście lat doświadczenia. Przez ten czas spotkała się z prawie wszystkimi problemami, jakie mogą sprawić dzie- ci, co oznaczało z grubsza jeden problem na dziecko na semestr dla wszystkich tysięcy dzieci, którymi zajmowała się przez te wszystkie lata. %7ładne z tych doświadczeń teraz jej nie pomogło. Skończyły jej się pomysły. Kiedy pojawiła się w poczekalni sekcji doradców, brakowało jej tchu i była pełna niedowierzania. To jakaś fantazja, kochanie powiedziała do szlochającej Oniko. Tylko dlaczego, u licha. . . Opadła na krzesło, marszcząc brwi na samą myśl o tym, jak to wszystko jest niewiarygodne. Proszę pani? wtrącił się Apsik, a kiedy na niego spojrzała, mówił da- lej. Tu chodzi nie tylko o Oniko. Ja też prowadziłem pamiętnik, który stał się częścią tej transmisji. Dyrektorka bezradnie potrząsnęła głową. Machnęła w stronę ściennego ekra- nu, który natychmiast wyświetlił prywatną plażę szkoły; pracoboty doglądające ognia przy grillu, uczniowie zaczynający się gromadzić. Przeniosła wzrok z ekra- nu na dzieci i znów na ekran. Powinnam tam być rzekła z rozdrażnieniem mamy dziś wieczór luau, wiecie. Tak, proszę pani odparł Apsik, a Harold obok niego energicznie pokiwał głową. Pieczone prosię rzekł Harold. Tańce! Dyrektorka spojrzała na nich ponuro. Zastanowiła się przez chwilę, po czym podjęła decyzję. Musicie opowiedzieć wszystko doradcom rzekła. Cała wasza trójka. Ja nie prowadziłem pamiętnika! zajęczał Harold. 185 Nie oświadczyła twardo dyrektorka. Wszyscy opowiecie, co się stało. Maszyny będą zadawały wam pytania. Wystarczy, jak powiecie prawdę i niczego
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|