|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zrozumiano - rzekla ponuro. - Tak, panie, zrozumiano. - Przygotuj ludzi do wymarszu. Rozpoznanie - powiedzial dobitnie - glebokie i wszechstronne, ale tylko rozpoznanie. Duzo wzmocnionych patroli, ale tylko patroli. Zrozumialas? A ty - zwrócil sie do piechura - zajmiesz sie ewakuacja. Najpierw zapasy broni i zywnosci, spyza dla koni, dalej kuznia, sprzet ciesielski, graty siodlarza, rymarza, szewca i krawca, sprzety kuchenne, a na samym koncu wyposazenie izb zolnierskich. W takiej kolejnosci. Wszystko ma byc odpowiednio popakowane i zlozone na przystani. Pod straza. Wzmocnij tez posterunki wartownicze, najbardziej ten na wiezy, postaw tam chocby i czterech ludzi z najlepszymi oczami. Jak juz zarzadzicie co trzeba, chce was miec tu z powrotem. Znajdzie sie troche czasu na gadanie, chetnie poslucham, co myslicie i co macie do powiedzenia... Ale teraz do roboty. - Tak, panie - powiedzieli chórem, gdy skonczyl. Ambegen zostal sam. Raz jeszcze wzial do reki i uwaznie przeczytal pismo. Spojrzal w okno. Jego goniec wlasnie wyprowadzal swego siwka ze stajni. Setnik odwrócil sie na piecie, lagodnie uniósl reke - nieoczekiwanie dla samego siebie - wyrznal piescia w sciane. Mial krzepe. Deski az zatrzeszczaly. Od czterech lat siedzac pod Pólnocna Granica, Ambegen byl kolejno dowódca stanicznych toporników, zastepca komendanta Erwy, a na koniec komendantem. Pierwszy raz w zyciu slyszal, by porzucano stanice. Oznaczalo to wydanie ich na lup alerskim hordom; wiec zniszczenie; wiec koniecznosc odbudowania - pózniej. Wymagalo to pieniedzy i czasu, wojsko zas na dlugo mialo zostac pozbawione istotnego punktu oparcia. W kordonie placówek miala oto pojawic sie dziura... i zeby jedna! Trudno podejrzewac, by ewakuowano tylko Erwe, inne stanice zostawiajac w spokoju. Ambegen domyslal sie, jakie byly intencje Alkawy. Wobec niebywale licznych zastepów alerskich, postanowiono za wszelka cene skoncentrowac wszystkie sily okregu, w obawie przed pogromem odosobnionych, zbyt slabych do stawienia skutecznego oporu, malych garnizonów. Komendant Erwy obawial sie jednak, ze ta pozornie sluszna decyzja zostala podjeta przedwczesnie. Jak dotad, nie bylo widac zadnego zagrozenia. Owszem, Alerowie najwyrazniej wiedzieli, ze z Erwy wyszla znaczna czesc zalogi. Nocne patrole przeploszyly ich zwiadowców. Jednak powrót jezdzców wyraznie ostudzil zapal wojowników; podchody pod palisade juz sie nie powtórzyly. Swiadczylo to o tym, ze sily gotowe oblegac Erwe wcale nie byly wieksze, niz zwykle w takich wypadkach, a juz z pewnoscia nie liczyly tysiecy wojowników. Oddawano stanice darmo, dobrowolnie rezygnujac z dobrze przygotowanej placówki, mogacej zapewnic oparcie dzialajacym w jej rejonie wojskom. Ambegen uwazal, ze to blad. Dostal jednak wyrazne rozkazy i nic nie mógl poradzic. Zreszta - mozliwe, ze w Alkawie wiedziano cos wiecej, niz to wynikalo z krótkiego, oszczednego w slowach rozkazu. Byc moze jakies wazkie przeslanki istotnie swiadczyly o tym, ze natychmiastowa koncentracja wszystkich sil jest niezbedna. Nie majac na ten temat zadnych danych, Ambegen nie mógl i nie chcial podwazac decyzji przelozonych. Dreczylo go co innego: los oddzialu Rawata. Jego zastepca byl w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Nie dosc, ze po armektanskich terenach biegaly alerskie armie, z których kazda mogla przejsc po jego oddzialku nie zwalniajac tempa, to jeszcze po powrocie mial zastac pusta stanice... Ambegen zywil nadzieje, ze Rawat pojawi sie w Erwie, zanim przyplyna z Alkawy rzeczne szkuty, by zabrac ludzi i sprzet. Zalowal, ze nie mógl przydzielic swemu zastepcy jednego z konnych kurierów. Ale Erwa miala tylko trzech takich jezdzców, z których jeden - powaznie chory - zostal jakis czas temu odeslany w glab kraju. Drugi goniec towarzyszyl oddzialowi Terezy (niepotrzebnie, bo podsetniczce ani w glowie postalo informowac o czymkolwiek stanice) i Ambegen nie mógl przydzielic Rawatowi ostatniego i jedynego gonca, jakiego mial na miejscu. Komendant znów wyjrzal przez okno. Podsetnicy nie próznowali. Jezdzcy szykowali sie do wyjscia w pole, grupa piechurów maszerowala na przystan. Zaczeto sprzatac nabrzeze. Przystan byla ufortyfikowana i polaczona ze stanica, ale tak, by w razie potrzeby dalo sie zrezygnowac z jej obrony, nie oslabiajac walów i palisady, strzegacych wlasciwej placówki. Mozna tez bylo postapic odwrotnie - opuscic stanice i bronic sie na przystani, a w ostatecznosci uciec na rzeke. Erwa miala kilka malych lodzi. Oczywiscie nie mogly one zastapic plaskodennych statków rzecznych, jakimi dysponowala Alkawa. Sprawdziwszy, ze wszystko przebiega jak trzeba, setnik zamierzal odejsc od okna, gdy dostrzegl Tereze. Prawie biegiem zmierzala ku komendanturze. Wkrótce stala przed nim. Zlosc juz jej przeszla, znów byla niezbyt ladna. - Wydalam rozkazy, biore polowe jazdy i wychodze w pole. Oczywiscie tylko na zwiady - podkreslila. - Wolalbym, zebys zostala. Czym zreszta chcesz dowodzic? Patrolem? - Patrolem - potwierdzila. - Tym, który pójdzie najdalej i juz nie wróci do Erwy. Sciagne od razu do Alkawy. Zrozumial, co miala na mysli. - Zawsze wydawalo mi sie, ze nie lubisz Rawata? - rzekl i zaraz tego pozalowal. Przez chwile milczala, spokojnie patrzac mu w oczy. - Wstyd, komendancie - odparla nieglosno. - Chocby i nawet tak bylo, to co? Tam jest trzydziestu zolnierzy, nie tylko setnik Rawat. A wreszcie, gdyby nawet byl sam, to co z tego? Przeciez to armektanski legionista. A ja jestem armektanska legionistka. - Przepraszam, Tereza - powiedzial. - Nie zapanowalem nad jezykiem. Masz racje. Dobrze, odszukaj go.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|