|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- 92 - S R Odkąd sięgała pamięcią, zawsze ceniła sobie swój silny charakter i umiejętność pokonywania wszelkich przeszkód, tych mniejszych i tych większych. Fakt, że rodzina w potrzebie nieodmiennie zwracała się do niej, sprawiał jej niekłamaną radość. Tymczasem teraz to Cade się o nią troszczył, a ona czuła się szczęśliwa. Może jej jednak tego brakowało, tylko nigdy nie miała okazji, żeby sobie to uświadomić. Cade, nawet gdyby chciał, nie potrafiłby powiedzieć, co takiego miała w sobie McKayla, że przez nią zaczynał zapominać o swoich zasadach, chociażby takich jak ścisłe rozdzielenie pracy zawodowej i życia osobistego. Zresztą tak na dobrą sprawę jego życie wypełniały zajęcia związane z prowadzeniem agencji i poszukiwaniem syna. Ale przecież coś w niej było. Z całą pewnością tak. Całował ją coraz mocniej, gwałtowniej, obejmując rękami jej twarz, jakby chciał ją mieć jak najbliżej, tuż przy sobie. Ta kobieta szła przez życie jak huragan. Jak płomień, strzelający w górę i rozświetlający niebo. A jednak było w niej coś, co kazało mu się zawahać. Co kazało mu wierzyć, że wcale nie jest taka silna i odporna, za jaką chciałaby uchodzić. Ośmieliłby się nawet twierdzić, że jest osobą bardzo wrażliwą. Mac pomyślała, że jeżeli teraz się nie wycofa, będzie już za pózno. Za chwilę jakiś szalony wir porwie ją i wessie w swoją otchłań. A co potem? Już i tak resztkami sił panowała nad sobą. Wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić puls, jednak nic jej to nie pomogło. - Mam wrażenie, że jak już się na coś zdecydujesz, robisz to z całym poświęceniem - powiedziała, kiedy wreszcie udało jej się zakończyć pocałunek. Zajrzała mu w twarz, szukając odpowiedzi na pytania, które nie zdążyły się jeszcze uformować w jej głowie. Nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek czuła się tak niepewnie. Nawet ziemia, zamiast stanowić oparcie, zdawała się kołysać jej pod stopami. - Czy to miało być sztuczne oddychanie? Uśmiech rozświetlił mu oczy. Czuł, że jest gotowy złamać wszystkie swoje zasady, nad którymi dotąd nawet nie musiał się zastanawiać. - Może - odparł. - 93 - S R - A które z nas chciałeś przywrócić do życia? Cade delikatnie pogładził ją po policzku, a potem odgarnął jej włosy. Miała taką miękką, ciepłą skórę. Nagle zapragnął czegoś więcej - czegoś, co było absolutnie zakazane. - Nie wiem - odparł. Była to prawda. Mac była równie wstrząśnięta i zdezorientowana jak on sam. - Chyba oboje. Patrzyła mu w oczy przez dłuższą chwilę. Czuła się jak pąk kwiatu, który otwiera się w ciepłych promieniach słońca. A jednak dręczyła ją świadomość, że trzeba zrobić jakiś krok. Czy w przód, czy w tył - tego nie była pewna. Nie potrafiła też powiedzieć, do kogo ma należeć decyzja - do niej czy do niego. Co on jej takiego zrobił? - I co teraz? Pomyślał, że wszystko zależy teraz od niego. To on ma nadać ton i utrzymać stosowny dystans, ponieważ wszystko popsuł i naruszył reguły. Zadając gwałt swoim pragnieniom, wypuścił Mac z objęć i cofnął się, a potem schylił i podniósł przewrócone krzesło. - Wracamy do roboty - powiedział, siadając. - Jest jeszcze tyle rzeczy, których o sobie nie wiemy. - Zdaje mi się, że właśnie próbowaliśmy nadrobić te zaległości - mruknęła Mac. Cade usłyszał ją. - Masz rację. Na dziś dosyć. Jutro do tego wrócimy. To znaczy do naszej rozmowy - dorzucił szybko, na wypadek gdyby chciała wyciągnąć jakieś logiczne wnioski z tego, co przed chwilą zaszło. Mac skinęła głową i swoim zwyczajem dokończyła za niego: - Jutro, po wizycie u lekarza. - No właśnie. Nie to chciał powiedzieć i nie o to mu chodziło. O ile się nie mylił, z Mac było podobnie. Zegarek przy łóżku pokazywał godzinę drugą. Dokładnie trzy minuty po drugiej, a Mac do tej pory nawet nie zmrużyła oka - 94 - S R I było tak, odkąd wróciła do siebie, choć może uciekła" wydawałoby się stosowniejszym określeniem. Co za tchórzostwo, pomyślała z niesmakiem. Co się z nią dzieje? Przecież nie chodzi tu o nią ani o dziwne uczucie, jakie ją ogarnęło, tylko o Heather i o to, jak ją odzyskać. Tylko i wyłącznie o Heather. Powinna obmyślać teraz strategię działania, a nie roztkliwiać się nad sobą. Napięcie nie pozwalało jej zasnąć. Znowu. I jeśli miała być szczera, Heather nie miała z tym nic wspólnego. Szkoda, że w pobliżu nie ma basenu, pomyślała. Może gdyby popływała przez godzinę, łatwiej byłoby jej zasnąć choć na kilka minut, zanim trzeba będzie znowu wstać. Spojrzała na ścianę, oddzielającą jej pokój od pokoju Cade'a. Godzina pływania to za mało, uznała. Bezwiednie podniosła rękę do ust. Kilka minut pózniej usłyszała pukanie. Otworzyła drzwi, przeciągnęła ręką po włosach i nieprzytomnie zamrugała oczami, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje. Mac wyglądała na bardzo zmęczoną. Tego się zresztą Cade spodziewał. Widząc ją w takim stanie, zapragnął wziąć w ramiona i mocno przytulić. Ostrożnie, Townsend, powiedział sobie. Od tego wszystko się zaczęło. - Mogę ci w czymś pomóc? - zapytał. - Słucham? Wskazał głową na łóżko. Wyglądało jak pole bitwy. - Od kilku godzin rzucasz się jak tygrys w klatce. Co mogę dla ciebie zrobić? Nic, już i tak dosyć zrobiłeś, pomyślała. Potrząsnęła głową. - Przecież robisz, co możesz. - A ponieważ czuła, że musi znalezć jakiegoś winowajcę, powiedziała pierwszą rzecz, jaka jej przyszła do głowy. - Mam po prostu tremę przed naszym występem. Potrafiła jednak przyznać się do swoich słabości. Cade odniósł wrażenie, że Mac zdecydowała się ukazać mu teraz tę stronę swojej osobowości, którą mało kto miał okazję oglądać. On sam z natury nie był człowiekiem spontanicznym. Nie miał zwyczaju otwarcie okazywać swoich uczuć. Dlatego się zdziwił, kiedy mimowolnie nakrył ręką dłoń Mac i powiedział: - 95 - S R - Wszystko będzie dobrze. Wróciła myślami do kłopotów, jakie ich tu sprowadziły. Tak bardzo chciałaby wierzyć, że wszystko pomyślnie się zakończy, że będzie mogła zwrócić siostrze jej córeczkę. To ta straszna niepewność doprowadzała ją do utraty zmysłów. Podeszła do okna, ale zobaczyła za nim tylko bezkresną pustynię. Skrzyżowała ręce na piersiach, żeby opanować drżenie. - Ach, już sama nie wiem. - Zabrzmiało to bezradnie, ale nie mogła nic na to poradzić. Bała się. Naprawdę się bała. Potrzebowała oparcia. Odwróciła się do Cade'a. - A jeżeli... Przeczuwał, ku czemu zmierza. Miał już to wszystko za sobą. Położył palec na jej ustach, żeby uciszyć wątpliwości i zatrzymać słowa. - Te wszystkie jeżeli" doprowadzą cię do szaleństwa, o ile je do siebie dopuścisz. - W jego oczach pojawiły się ciepłe błyski. - Cała rzecz w tym, żeby im na to nie pozwolić. Kiedy człowiek się czymś zamartwia, traci tylko niepotrzebnie energię, którą można by spożytkować w lepszym celu. Mac ogarnęło wzruszenie. Stojący przed nią mężczyzna proponował pomoc i nadzieję, o nic w zamian nie prosząc. A przecież ona miała mu tyle do zaofiarowania. - O jakim lepszym celu mówisz? - Czy rzeczywiście zadała to pytanie, czy tylko usłyszała własne myśli? Nie była w stanie tego ocenić. Było tyle rzeczy, które chciał z nią robić. Dzikich, szaleńczych rzeczy, o których nawet nie ważył się myśleć. Zamiast tego pogładził ją po policzku, delektując się jedwabistą gładkością jej skóry. - Czy nikt ci nigdy nie mówił, że zadajesz za dużo pytań? Nagle z przerażeniem uświadomiła sobie, czego tak naprawdę od niego oczekiwała. Chciała, by z otaczającego ich piekła zrobił niebo i zabrał ją ze sobą. Pragnęła, żeby odegnał od niej posępne myśli. Wszystkie. Czy stała się przez to
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|