|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dobrze znanymi pastwiskami oraz za tym, by oporządzały go znajome ręce. Wciąż jeszcze tańczył w miejscu z podniecenia, kiedy dojechali do celu. Will zsiadł z konia i oddał wodze lokajowi, który rozpoznawszy czarnego ogiera, zdołał jedynie otworzyć usta ze zdumienia. Will wyminął go, również nic nie mówiąc, żeby odszukać swoją żonę. Nie żonę, poprawił się w duchu. Koniec ze słabością, koniec z głupotą. Justine była jedynie marionetką w rękach szaleńca, nikim więcej. Wkrótce zniknie z jego życia. Już postanowił, że ona i jej kochanek trafią przed sąd, a jego życie wróci do normalności. Kiedy otworzył drzwi do porannego saloniku, scena, którą tam ujrzał, spowodowała w jego umyśle pustkę, taką samą, jaką czuł, kiedy obudził się po miesiącach leżenia bez przytomności. Justine leżała wyciągnięta na sofie, oczy miała zaciśnięte z bólu lub ze strachu, albo z powodu jednego i drugiego. Przy nienaturalnej bladości cery tym wyrazniej na policzku odcinał się czerwienią ślad uderzenia. Nad nią stał Montague wyglądający jak uosobienie zła. Will zamarł porażony jedną myślą: coś takiego nie powinno mieć miejsca. Mężczyzni nie bili kobiet, a już na pewno nie pod jego dachem. Tak piękna istota jak jego żona nigdy nie powinna się niczego bać. Czyż nie obiecywał jej, i to po wielokroć, że przy nim będzie bezpieczna? Był już w połowie pokoju, z ręką uniesioną do ciosu, nim sobie uświadomił, jak chętnie przyłoży akurat temu człowiekowi, który ukradł mu pół roku z życia, a do tego zniszczył jedyne dobro, jakie z tego wynikło: słodką, niewinną Justine. Nie! Odniósł wrażenie, że ten okrzyk nie wyszedł z jego ust, tylko z najgłębszych pokładów duszy. Jedną ręką złapał Montague a za ramię i szarpnięciem odwrócił do siebie, drugą uderzył. Trafiony mocnym ciosem w skroń Montague padł na ziemię. Will. Justine otworzyła oczy, widział, jak ich wyraz zmienia się z szoku w ulgę, a potem w smutek. W kieszeni surduta ma pistolet dodała szeptem. Podziękował jej za ostrzeżenie lekkim skinieniem i skupił uwagę na człowieku leżącym na podłodze. Jeśli wstaniesz, to oberwiesz tak, że znowu padniesz. A jeżeli sięgniesz po broń, złamię ci rękę butem. Nie myśl, że odwrócę się do ciebie plecami choć na sekundę. Nie dam ci ponownej okazji zaatakowania mnie od tyłu. Wyglądało na to, że słowa Willa nie zrobiły na Montague u żadnego wrażenia. Najwyrazniej nie był przestraszony. Wreszcie sobie przypomniałeś, co? Przypomniałem sobie wszystko, w najdrobniejszych szczegółach. Chyba wiesz, że przywożenie mojego konia z powrotem do Walii było głupotą. Musiało się wydać. Montague wzruszył ramionami. Nie sądziłem, że akurat to mi zaszkodzi. Zamierzasz wezwać przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości? Zdaje się, że twój brat pełni tę funkcję, prawda? Aresztuje mnie i moją kochankę i będziesz miał nas z głowy. Z pewnością wyniknie wielki skandal, bardzo krępujący dla wszystkich zainteresowanych. Ludzie będą się zastanawiać, jak to możliwe, że Bellston tak łatwo dał się nabrać i przyjął nierządnicę do grona rodziny. Montague ze mnie jawnie drwi, pomyślał Will, ale wezwanie przedstawiciela prawa było jak najbardziej rozsądnym posunięciem. Tyle że Willowi takie rozwiązanie wydawało się nie do końca zadowalające. Czegoś mu w nim brakowało. Z trudem powstrzymał się przed spojrzeniem na Justine. Gdyby zabrano ją do aresztu, żeby osądzić i ukarać, mógłby już nigdy się nie dowiedzieć i pojąć, dlaczego aż tak daleko posunęła się w oszustwie. Na wszelki wypadek nie spuszczał oka z Montague a. Będziesz wisiał, ma się rozumieć. Sama kradzież mojego konia będzie wystarczającym powodem, chociaż lista twoich przewin jest znacznie dłuższa. Próba morderstwa, oszustwo& To Justine jest winna oszustwa sprostował rzeczowym tonem Montague, jakby chciał się wykazać usłużnością. To był jej pomysł, żeby tu przyjechać, udawać twoją żonę i spróbować ukraść diamenty, które podobno znalazłeś. Jeśli ja zawisnę, to ona też. On zabił mojego ojca odezwała się w końcu Justine tak cicho, że ledwie ją było
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|