|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
u Florka. Nie było mowy, żeby ją stamtąd zabierać. Opiekę jednakże miała do- skonałą, bo jak wiadomo, nieszczęście jednego drugiemu na dobre wychodzi. Aczkolwiek siostry Florka powychodziły za mąż całkiem korzystnie, to jednak pózniejsze ich losy potoczyły się rozmaicie i jedną z siostrzenic, niejaką Andzię, już kilka lat wcześniej wuj był zmuszony sprowadzić do siebie spod Częstochowy. Miała tam kłopot natury często spotykanej i lepiej było usunąć ją z domu, Piórko- wi zaś gospodyni bardzo się przydała. Kłopot w wieku lat czterech i znakomitym stanie biegał po podwórzu, a siostrzenicę wuj bez trudu zaraził czułością i miło- ścią do wszystkich kolejnych jaśnie panienek. Teraz na tapetę weszła Ludwika, która z miejsca stała się oczkiem w głowie. Karolina zatem pojechała do umierającego teścia mniej więcej spokojnie. W dziesięć dni pózniej wybuchła druga wojna światowa. * * * Nikt w tej całej rodzinie nie interesował się zbytnio polityką i nikomu ta upior- na wojna nie przyszła na myśl, stanowiła okropne zaskoczenie dla wszystkich. Karolina, jadąc pośpiesznie do Francji, zdążyła po drodze zawadzić o własny dom pod Warszawą i umieścić tam chwilowo legat córki, biżuterię Dominiki. Za- mierzała poprosić Marcinka o zabezpieczenie tego w sejfie bankowym. Zabrakło jej czasu, żeby się z nim spotkać osobiście, chociaż Marcinek mieszkał i załatwiał różne sprawy w Warszawie, napisała zatem i wysłała list do niego. Droga ko- respondencyjna okazała się czystym błogosławieństwem, Marcinek bowiem nie zdążył spełnić polecenia i dzięki temu Ludwika wraz z całym otoczeniem nie 131 umarła z głodu. Całe starsze pokolenie zeszło ze świata w ciągu jednego roku. Hrabia de No- irmont umarł pod koniec września i Justyna była zmuszona przyjechać z Anglii na pogrzeb wuja, bo Karolina nie nadawała się do życia. Półprzytomna z niepo- koju o pozostawioną na terenie działań wojennych jedynaczkę, przeżywała stres za stresem i prezentowała szaloną skłonność do siedzenia w kącie bez ruchu, z za- ciśniętymi zębami i pięściami. Filip, jej mąż, ojciec Ludwiki i nowy hrabia, usi- łował kryć niepokój i zajmować się wszystkim bez jej udziału, ale szło mu to jak z kamienia, bo odwykł od jakiejkolwiek użytecznej pracy. Justyna trzęsła się o wnuczkę podobnie jak jej rodzice i w rezultacie jedynym członkiem rodziny, który wprowadził odrobinę ładu, był mąż Justyny, lord Blackhill. Niemniej jed- nak pogrzeb hrabiego de Noirmont, potraktowany jakby trochę po macoszemu, wywołał lekkie zgorszenie uczestników. Zajęcie Polski i chwilowa przerwa w działaniach wojennych przyniosły ro- dzinie trochę prywatnej ulgi, udało się bowiem wymienić listy. Okazało się, że Ludwika, Florek i Andzia żyją, Ludwice gips z nogi już dawno zdjęto, nie po- została kulawa, przeciwnie, wróciła do zdrowia i razem z Andzią przeniosła się ze wsi pod Ursynów. Bardzo na to nalegał Marcinek, jeszcze za życia, bo potem, niestety, umarł. Od września był bardzo chory i umarł u Florka, ale przedtem zdą- żył wywrzeć nacisk, twierdząc stanowczo, iż Ludwika powinna mieszkać w domu matki. List został zrozumiany właściwie pod każdym względem i Karolina doznała ukojenia olbrzymiego. W mgnieniu oka odzyskała siły i pojechała nawet do An- glii na chrzciny bratanka, po czym już nie zdołała wrócić, ponieważ druga wojna światowa rozkwitła na nowo. Całą resztę tej wojny spędziła w Anglii wśród obaw i udręk. Filip, jej mąż, został we Francji i rychło wdał się w Ruch Oporu, ten rodzaj działań bowiem nie kojarzył mu się z pracą. Jedyna córka, dwunastoletnie dziecko, tkwiła w maltre- towanej wszechstronnie Polsce. Jedyny brat radośnie poszedł walczyć na froncie jako pilot myśliwca, pozostawiając niedawno poślubioną żonę i świeżo urodzone- go potomka pod opieką starszego pokolenia. Z tego frontu już nie wrócił, padł na polu chwały. Jedynym dziedzicem Blackhillów, tak nazwiska, jak i resztek wciąż jeszcze, mimo wszystko, niezłej majętności, pozostało zatem niemowlę płci mę- skiej, następny George. Gdyby, nie daj Boże, coś mu się stało, spadkobierców majoratu trzeba by szukać u pnia podstawowego, potomków lorda Tremayne a. Na szczęście jednak niemowlę chowało się zdrowo, nie stwarzając problemów, była to kropla pociechy w całym morzu zmartwień. Justyna, sama znękana, usiłowała pocieszać córkę i synową, coraz częściej napomykając ponuro, że wszystkie klęski rodzinne są karą boską za niedotrzyma- nie przez nią przysięgi, złożonej babce. Biblioteka w Noirmont do dziś dnia leży odłogiem, jeśli zostanie zdewastowana i rozdrapana, upadek będzie nieodwracal- 132 ny. Karolina, prosząc uprzejmie i rozpaczliwie, żeby mama przestała krakać, zgłu- piała z tego nieco i sama zaczęła wierzyć w klątwę. Doszło wreszcie do tego, że cała druga wojna światowa, jak dla niej, zawarła w sobie trzy elementy, które sta- nowiły warunek przyszłej egzystencji i koniecznie musiały przetrwać: jej męża, córkę i piekielną bibliotekę w Noirmont. Reszta przestała ją interesować. * * * Jedenastoletnia Ludwika, dziecko dotychczas beztroskie i głupie, acz niewąt- pliwie inteligentne, nagle zrobiła się nad wiek dorosła, tak jak niegdyś jej pra- prababka Klementyna. Z przekazanej przez Marcinka korespondencji dowiedzia- ła się o miejscu ukrycia biżuterii Dominiki. Dochodów nie miała żadnych, poza tym, co zdołał wyprodukować i ukryć przed okupantem starzejący się Florek, spa- dek po prababce zatem stał się jej jedynym zródłem utrzymania. W obliczu wojny do ukończenia szesnastego roku życia nie mogła czekać, naruszyła go wcześniej. Sprzedawanych po kawałku precjozów wystarczyło na całe pięć lat i nawet jesz- cze dosyć dużo zostało. Nie korzystała z tego dobrodziejstwa samotnie. Sąsiedzi Marcinka, z ulicy Puławskiej przy samym placu Unii, stracili dach nad głową w tej samej chwi- li, kiedy Marcinek został ranny. Zawiezli go do Florka, po czym, nie mając się gdzie podziać, przyjęli zaproszenie do ursynowskiej willi. Nie żerowali zbytnio na Ludwice, robili, co mogli. Ojciec rodziny zatrudnił się w ursynowskim go- spodarstwie rolniczym, czternastoletni syn kradł węgiel z wagonów kolejowych i rozprowadzał żółwie, a matka robiła swetry na drutach i przerabiała ludziom starą odzież. Zaprzyjaznili się na amen. Pięcioletnie dziecko Andzi, Jędruś, mimo młodego wieku, z talentem hodowało króliki. Nieco pózniejsze, a z biegiem czasu coraz liczniejsze, pobyty w tym azylu chłopców z lasu oraz skład broni pod posadzką kwiatowego tarasu, umknęły uwa- dze okupanta, Niemców mylił wiek właścicielki, niedorosła dziewczyna, w do- datku z pochodzenia francuska hrabianka, gdzie jej było do polskiej konspiracji! Oddalenie od miasta zniechęcało niemieckich dostojników do zagarnięcia willi na własne potrzeby i jakoś uchowało się wszystko. Komunikację z miastem ułatwiały rowery, z których korzystali wszyscy mieszkańcy willi, a także ursynowska bryczka, służąca ich potrzebom nie cał- kiem legalnie. Wzorcowym obiektem rolniczym zarządzali Niemcy i na ich konto dużo można było wykręcić. Florek dożył końca wojny bez większych przeszkód. W wieku lat siedemdzie- 133 sięciu dwóch trzymał się znakomicie i filozoficznym, acz nieco posępnym okiem patrzył na parcelację dóbr państwa Przyleskich, sam niczym nie zagrożony, bo do pięćdziesięciu hektarów było mu daleko. Nie zgłupiał na starość, połapał się w trudnościach ustrojowych i w kwestii własnej ziemi podjął decyzję. Uczynił mianowicie darowiznę na rzecz siostrzeńca. Jędruś Andzi kończył wprawdzie dopiero lat jedenaście, ale Florek miał nadzieję jeszcze trochę pożyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|