|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
atrakcyjny i pełen uroku nie musi biegać za kobietami. Bez wątpienia same lgną do niego jak pszczoły do miodu. Nie powinna sobie zbyt wiele wyobrażać. Z pewnością jutro spokojnie zje kolację w swoim hotelu. Nie wypiękniała przecież od wyjazdu z Vostranto. Ulubiona niebieska bluzka, wyblakła od słońca, też nie dodawała jej uroku. Stojąc przed lustrem, powiedziała sobie, że to bez znaczenia. R L T Wieczorem zaczęła się zastanawiać, czy nie lepiej zostać w domu. Wytłumaczyła sobie jednak, że jeśli przybysz znów przyjdzie do jej ulubionej tawerny, z pewnością nie zaryzykuje ponownego odrzucenia. Gdy go tam nie zastała, raz po raz nerwowo zerkała na drzwi. W końcu doszła do wniosku, że wyjechał do jakiegoś modnego kurortu w po- szukiwaniu ciekawszych rozrywek. Następnego ranka podczas spaceru z Pokiem ujrzała znowu wysoką, opaloną po- stać w szortach i koszulce polo. - Dzień dobry. Chyba dziś popada - zagadnął przyjaznie. - Nie sądzę - rzuciła krótko. Najchętniej by odeszła, ale kiedy przykucnął, żeby pogłaskać, Poca, mały zdrajca obrócił się na grzbiet w oczekiwaniu pieszczot. - Polubił mnie - zauważył przybysz. - To nie mój pies, tylko sąsiadki. - Jak ma na imię? - Poco. - Wybieram się z moim nowym przyjacielem do kawiarni przy plaży - oznajmił, biorąc pieska na ręce. - Dołączy pani do nas? - Oczywiście, że nie! - W takim razie proszę mi podać adres, to go potem odprowadzę. - To nie pana pies! - I nie pani. - Podrapał zachwyconego psiaka między uszami, a ten z wdzięcznością polizał go w rękę. - A ponieważ najwyrazniej ma ochotę iść ze mną, radzę pójść z nami, żeby go nie zgubić. - Z tymi słowy ruszył przed siebie promenadą. Chcąc nie chcąc, Ellie podążyła za nim. Wolała spełnić jego prośbę, niż ryzyko- wać, że znajdzie jakiś pretekst, żeby ją odprowadzić. Pod żadnym pozorem nie mogła go dopuścić w pobliże Casa Bianki. Zamówił dwie kawy, miseczkę wody dla Poca i słodką bułkę dla siebie, którą częstował psa. - Czy wyciągnął mnie pan po to, żeby ukarać? - spytała nagle Ellie. - Za co? - Oczywiście za to, że wczoraj odmówiłam zjedzenia z panem kolacji. R L T - Czy uważa pani picie tej kawy za karę? - Roześmiał się serdecznie. - Mnie bardzo smakuje. - Proszę odpowiedzieć. - Wczoraj rano zobaczyłem beztroską dziewczynę, tańczącą na brzegu morza. Za- ciekawiło mnie, co ją tak cieszy. - Zakończenie pewnej smutnej historii - odrzekła z ociąganiem po chwili wahania. - Miłosnej? - Niezupełnie. Zresztą to nie pańska sprawa - dodała, uświadomiwszy sobie, że zapuszcza się na grząski grunt. Zamiast tu z nim siedzieć, powinna zabrać psa i wyjść. - A teraz proszę pozwolić mi odejść. Obeszła stolik, żeby zabrać od niego Poca, ale zatrzymał ją, kładąc rękę na ramie- niu. - Dobrze, pod warunkiem że zje pani ze mną jutro kolację. - To niemożliwe - zaprotestowała. - I proszę mnie nie dotykać. Puścił ją natychmiast, lecz nadal nie dawał za wygraną: - Ponieważ obydwoje musimy coś jeść, proponuję spotkanie w tawernie o dzie- wiątej. Chyba, że woli pani, żebym po panią przyszedł? - Wykluczone! Zresztą nie zna pan adresu. - Przypuszczam, że nietrudno go zdobyć. To mała miejscowość, a Maria z tawerny wygląda mi na osobę o romantycznym usposobieniu. Choć ostatnie zdanie zabrzmiało w uszach Ellie zwielokrotnionym echem, nie mo- gła sobie pozwolić na romantyzm. - Proszę wreszcie zrozumieć, że nie nawiążę z panem romansu, ani teraz, ani nigdy. - Skąd ta pewność? - Ponieważ jestem mężatką - oświadczyła lodowatym tonem. - Jedno złe doświad- czenie w zupełności mi wystarczy. Zrozumiano? A teraz proszę zostawić mnie w spoko- ju. Po tych słowach odeszła, nie obejrzawszy się za siebie. R L T Przez cały dzień z nerwów nie potrafiła skupić się na tłumaczeniu ani, prawdę mówiąc, na żadnym innym zajęciu. Nie potrzebowała takich wrażeń. Przyjechała tu, żeby odzyskać spokój, a nie toczyć bezsensowną wojnę nerwów z człowiekiem, którego nie znała. I nie chciała znać. Najchętniej spakowałaby manatki, zamknęła Casa Biancę i wy- jechała. Tylko dokąd? Powrót do Vostranto nie wchodził w grę. Z kolei jej pojawienie się w Palazzo Damiano wywołałoby lawinę pytań, na które wolałaby nie odpowiadać - przynajmniej jeszcze nie teraz. Zresztą, dlaczego miałaby uciekać? To ona należała do tutejszego środowiska, nie on. Nie miał prawa dla zabawy przewracać jej prywatnego świata do góry nogami. Niech wraca tam, gdzie jego miejsce, do osób, które uznają te same reguły gry. Lecz póki tu jeszcze jest, nie zrobi z niej więznia. Ani uciekinierki. Wyprostowała plecy, uniosła dumnie głowę i postanowiła iść jak zwykle na kolację do tawerny, nie zważając na jego obecność. Niestety, wspomnienia poprzednich spotkań nie pozwoliły jej skupić się na tłuma- czeniu. Wyłączyła laptop. Dokładnie wysprzątała salon, łazienkę i kuchnię, łącznie z przesuwaniem mebli i szorowaniem podłóg. Umyła nawet ściany. Zostawiła na następny dzień tylko dwa puste pokoje na tyłach, w których za życia babci nocowali członkowie rodziny podczas wakacji. Wieczorem wzięła prysznic, rozczesała umyte włosy, włożyła białe spodnie i czerwoną bluzkę, jeszcze starszą niż poprzednia. Sięgnęła po perfumy, ale po namyśle odłożyła je z powrotem. Nie wybierała się przecież na randkę. Nie miała powodu się stroić. Szła do restauracji powoli, z zaciśniętymi pięściami w kieszeniach, lecz zdołała przybrać obojętną minę. Tak jak przewidywała, zastała go w tawernie. Siedział przy stoliku, nakrytym dla dwojga. Stały na nim kwiaty, płonące świece i butelka schłodzonego wina. A Maria, prawdziwie romantyczna dusza, czekała przy wejściu, by ją do niego zaprowadzić. Na jej widok wstał. Założył czarne spodnie i białą koszulę. Podwinięte rękawy od- słaniały mocne przedramiona. - Nie byłem pewien, czy pani przyjdzie - zagadnął na powitanie ze zniewalającym uśmiechem. R L T - W takim razie to chyba pierwszy moment niepewności w pana życiu. - Proszę nie osądzać ludzi po pozorach. Ale po co te formalności? Mam na imię Luca. - A ja Helen - odrzekła po chwili wahania, wymieniając angielskie imię, którym nazywali ją tylko rodzice. - Miło cię poznać, Helen - odrzekł z kurtuazyjnym skinieniem głowy. - Nie widzimy się po raz pierwszy - przypomniała. - Nie szkodzi. Proponuję potraktować to spotkanie jako początek znajomości. - Skinął na Santina, a gdy właściciel nalał im wina, uniósł kieliszek. - Twoje zdrowie. Ellie posłusznie zwilżyła wyschnięte gardło musującym trunkiem. - Sama nie wiem, co tu robię. Popełniłam błąd, że przyszłam - wymamrotała nie- pewnie. - Dlaczego? - Doskonale wiesz. - Ponieważ jesteś mężatką - odpowiedział sam sobie, po czym ujął jej dłoń i po- gładził bledszy ślad po obrączce na palcu. - Aatwo o tym zapomnieć. Jego dotyk, choć niezwykle delikatny, przyspieszył jej puls. Raptownie cofnęła dłoń. - Zapomniałeś również, że prosiłam, żebyś mnie nie dotykał - przypomniała. - To niemożliwe. - Jeżeli liczysz na cokolwiek, muszę cię rozczarować - ostrzegła. - Trudno - rzucił lekkim tonem. - Mam jednak nadzieję na wspólną kolację. Po- zwoliłem sobie zamówić małże i pieczonego okonia morskiego - kusił. - Brzmi... smakowicie - wykrztusiła, spuszczając głowę. - W takim razie życzę smacznego, Helen. - Zajrzał jej w oczy, ponownie uniósł kieliszek i wzniósł toast: - Za dzisiejszy wieczór, cokolwiek przyniesie, nawet jeżeli... nie przyniesie nic. R L T ROZDZIAA DZIESITY - Opowiedz mi, proszę o swoim mężu - zagadnął Luca przy deserze zabaglione.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|