|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niech Mimbrenjo wróci na swoje miejsce i niech obserwuje nieprzyjaciół, \eby mógł pózniej, gdy skończy się ceremonia powitania Old Shatterhanda, donieść mi, \e zniknęli! Indianin odszedł zmieszany; Mimbrenjom nie pozostało nic innego, jak usiąść z powrotem, chocia\ niełatwo opanowali podniecenie. Nalgu Mokaszi rad był zapewne, \e nie zerwał się na równi z innymi i nie ośmieszył w ich oczach. Tak pewny siebie był Winnetou! Bądz co bądz przecie\ Yuma mogli bez zastanowienia się pojechać dalej; w tym wypadku nie zaskoczyliby nas co prawda niespodziewanie, przeszkodziliby jednak ceremonii, a to przynosi zły omen, niemal hańbę. Palenie fajki pokoju tak często opisywałem, \e mogę je tutaj opuścić; nadmienię tylko, \e trwało bardzo długo zanim kalumet kilkakrotnie napełniany i zapalany przeszedł przez tyle rąk i ust. Winnetou, Nalgu Mokaszi i ja musieliśmy, ka\dy z osobna, powiedzieć przemowę, którą wygłosiliśmy stojąc. Pociągnąwszy z fajki sześć razy wypuściliśmy dym ku niebu, ziemi i na wszystkie cztery strony świata; pozostali Indianie wykonali tylko po dwa pociągnięcia i wydmuchiwali dym w twarze swoich sąsiadów. Dwaj jednak nie śmieli brać udziału w tej uroczystości; mianowicie synowie wodza. Nie nale\eli do wojowników, nie mieli jeszcze imion, więc stali z daleka, poza kołem siedzących. Jak wspomniałem ju\ pasowaniu na wojowników towarzyszą warunki bardzo surowe, z których rezygnuje się tylko w rzadkich wypadkach, z niezwykłych powodów lub na wyjątkowe polecenie. Nie mniejsze trudności przechodzi nowy wojownik, gdy po raz pierwszy ma zapalić fajkę pokoju. Właściwie powinien sam przynieść świętą glinę z czerwonych kamieniołomów, z której ma ulepić głowę kalumetu; szczepy mieszkające na południu nie mogą wypełnić tego warunku, stawiając za to inne \ądania, niewiele łagodniejsze. Człowiek, który wa\y się obejść te warunki i kanony musi wielkie posiadać imię i być bardzo pewnym swego, jako \e nara\a się na niebezpieczeństwo utraty \ycia, albo przynajmniej na bezpowrotne odtrącenie. Mimo tego byłem zdecydowany podjąć sprawę młodego Mimbrenja, uwa\ając \e wynik nie przyniesie mi szkody. Gdy Winnetou otrzymał kalumet z powrotem od ostatniego Indianina i worek z tytoniem chciał zawiesić u pasa, wziąłem mu jedno i drugie z ręki mówiąc: Niech mój czerwony brat pozwoli mi jeszcze swego kalumetu. Jeden z nas nie chłonął dymu fajki pokoju, chocia\ jest godzien wziąć ją do ręki, jako jeden z pierwszych. Słowa te wywołały zdziwienie, chocia\ niezbyt wielkie; przypuszczano, \e mówię o stra\niku, który czuwał na skraju lasu i nie mógł brać udziału w ceremonii. Jednak\e okoliczność, \e nie tylko pamiętam o nim, lecz nazwałem go nawet jednym z pierwszych, musiała wydawać się im bardziej osobliwą. Napełniłem tymczasem fajkę, wstałem, wyszedłem z koła, chwyciłem rękę chłopca, wprowadziłem go do środka, na moje miejsce i powiedziałem zwracając się do wszystkich siedzących: Tutaj stoi Old Shatterhand. Niech moi czerwoni bracia słuchają i patrzą, co powie i co uczyni. Kto będzie potem innego zdania, ten mo\e walczyć z nim na śmierć i \ycie! Zapanowała głęboka, uroczysta cisza. Oczy wszystkich były przykute do mnie i do chłopca. Ręka młodzieńca dr\ała w mojej dłoni; przeczuwał jak wa\na nadeszła dla niego chwila. Niech mój brat uczyni to co mu powiem, od razu i śmiało nie zwlekając ani chwili! szepnąłem. Postąpię tak, jak mi Old Shatterhand ka\e, odpowiedział młody Mimbrenjo równie cicho. Zapaliłem fajkę, pociągnąłem raz, wypuściłem dym ku niebu i rzekłem: Ten obłok świętego dymu idzie do Manitou, Wielkiego Dobrego Ducha, który zna wszystkie myśli i zapisuje czyny zarówno najstarszego wojownika, jak najmłodszego chłopca. Tutaj siedzi Nagu Mokaszi, sławny wódz wojowników Mimbrenjów; jest moim przyjacielem i bratem, a moje \ycie jest jego własnością. A tu przy mnie stoi syn jego, wiekiem chłopiec, czynami jednak wytrwały wojownik. Wzywam go, aby postąpił za moim przykładem i dał Wielkiemu Manitou święty dym kalumetu! Przy ostatnich słowach podałem fajkę chłopcu. Wło\ył ją natychmiast do ust, pociągnął głęboko i wydmuchnął dym ku niebu. Była to z jego strony zuchwałość, za którą wszak\e nie on, a ja odpowiadałem. Skutek okazał się natychmiast. Nic podobnego nie widzieli dotąd; chłopiec bezimienny palił fajkę pokoju! Indianie powstali i podnieśli głośne okrzyki. Wódz zerwał się równie\ i utkwił we mnie osłupiały wzrok. Tylko Winnetou siedział spokojnie; na jego spi\owym obliczu nie mo\na było wyczytać ani zgody, ani potępienia mego czynu. Ja tymczasem skinąłem ręką na znak milczenia, wziąłem fajkę z powrotem, wykonałem pięć pozostałych pociągnięć i dałem ją znowu chłopcu,, który zdecydowany aa wszystko naśladował mnie szybko. Na to podniosły się głośne wycia, okrzyki gniewu przelatywały z ust do ust. To co uczyniłem uwa\ano za zniewa\enie świętych zwyczajów narodu. Oczy wszystkich błyszczały groznie; pięści zaciskały się, wyciągano no\e, a z okrzyków, które słyszałem, powtarzał się zwłaszcza jeden: Chłopiec, który nie ma imienia! Wódz, aczkolwiek chodziło tutaj o jego własnego syna, nie zgadzał się ze mną absolutnie; chwycił chłopca za plecy, odsunął ode mnie i zawołał: Na co się Old Shatterhand odwa\ył! Gdyby to był kto inny, zabiłbym go na miejscu! Chłopcu, który nie ma imienia, dać kalumet?! Taki czyn śmiercią się karze. Staniesz przed sądem plemienia; nie mam mocy, aby cię obronić, chocia\ jesteś moim przyjacielem. Gdy zaczął mówić Mimbrenjowie uspokoili się nieco. Chcieli słyszeć jego słowa. Teraz przeszedł przez ich szeregi przychylny pomruk zadowolenia i zgody. Chłopiec stał przy swoim
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|