|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niespodziewanie przeleciał mi na ucho. - Idz na& ląbud sść& zaraz& - Nic nie rozumiem - oznajmiłem półgłosem. - Pewnie dlatego, że nic nie mówię. - Zamknij się, Morton. Nie z tobą gadam, tylko z ćmą. Znieruchomiał i opuściwszy szczękę, popatrzył na mnie podejrzliwie. - Powtórz wiadomość - poleciłem. - Idz na lądowisko. - Rozumiem, na lądowisko. Bez odbioru. ma odleciała, a ja poklepałem Mortona. - Odpręż się i nie spoglądaj na mnie jak na wariata. To była elektroniczna ćma, taka latająca radiostacja. - Czyja? - Już ci mówiłem, im mniej wiesz, tym zdrowiej dla ciebie. - Jesteś szpiegiem, tak? - I tak, i nie. Jestem tu w swoich sprawach, a tacy jedni próbują mnie wykorzystać do własnych celów. Rozumiesz? - Nie - przyznał uczciwie. - To dobrze. Chodzmy na lądowisko, sądząc po światłach, jest tam dziś spory ruch. Idziesz? - A mam wybór? Przecież nie można cofnąć tego, co było, nie możemy wrócić do baraku i zacząć od nowa. - Nie możemy - zgodziłem się, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza. - Ja się do tego nie nadaję - westchnął rozpaczliwie. - Dokąd nas to zaprowadzi& Pytanie było trafne, ale chwilowo i ja nie potrafiłem na nie odpowiedzieć. - Prawdę mówiąc, nie wiem. Ale masz moje słowo, że wyciągnę cię z tego tak, jak sam cię w to wpakowałem. Tylko nie pytaj mnie jak, bo na razie nie mam pojęcia. - Nie musisz się obwiniać. To ja zacząłem pyskować temu durnemu kapralowi. Maszerowaliśmy tak, gawędząc, całkiem raznie, drogą ku portowi kosmicznemu będącemu jednocześnie lotniskiem. Teren był dobrze oświetlony i obstawiony. Droga biegła łukiem wzdłuż ogrodzenia, a na pobliskim pasie siadał właśnie transportowiec płoszący silnikami wronopodobne ptaki łażące po trawie. Jeden podleciał w naszą stronę, siadł o metr od nas i zagadał: - Nie jesteś sam! - Przecież widać. Jego nie musisz się bać. To ty, Warod? - Kapitan Warod skończył służbę. - To go obudz. Nie będę gadał z byle wroną. - Skontaktujemy się z tobą. Ptak otworzył dziób, rozpostarł skrzydła i wystartował z takim impetem, aż się kurzyło. - Odrzutowy - mruknąłem z uznaniem. - Sprytne, wlot powietrza w dziobie, wylot gazów w jedynym słusznym miejscu. Idziemy. Drogą przemknął z wyciem syreny wóz radiolokacyjny. - Faktycznie się starają. - Ten ptak to też była radiostacja? - Widziałeś. Zdalnie sterowany i nie do odróżnienia od innych pierzastych, chyba że nadaje do bazy. - A gdzie ta baza? - Coś się zrobił taki ciekawy? Mówiłem ci, Morton, że to niezdrowe. I przestań się martwić. Ci, którzy sterują tymi cudami techniki, nie są wcale wrogo nastawieni ani do ciebie, ani do tego kraju. - A szkoda! - podniecił się niespodziewanie. - Następnym razem powiedz im, by zlikwidowali wojskowych i ich kumpli, i załatwili wolne wybory. Wiesz, ile lat trwa już stan wyjątkowy? Sprawdziłem, dwieście osiemnaście lat. Miła tymczasowość, co? Możesz im też powiedzieć, niech nastawiają się tak wrogo, jak tylko chcą. Mało mnie to obchodzi. Im gorszy mają stosunek do tego kraju, tym lepiej i dla kraju, i jego mieszkańców. - Słyszałem - rozległo się nad nami, i na ramieniu wylądował mi nieco ciepły gawron. - Naszym celem nie jest wojna. Próbujemy pokojowo& - Zamknij dziób, Warod! - warknąłem. - Mamy niewiele czasu. Ich radiolokatory są całkiem dobre i łatwo namierzają ten wasz odrzutowy drób. Wiem, gdzie będzie inwazja! - Doskonale. - Ptak przekrzywił łebek i łypnął oczkiem. - Nagrywam. Mów dalej. - Inwazja jest planowana na inną planetę, nie na kontynent. Przygotowują właśnie flotę kosmiczną. - Jesteś pewien? - Osobiście podsłuchiwałem - sapnąłem oburzony. - Jak się nazywa ta planeta? - Pojęcia nie mam. - Zaraz wrócę, muszę pozbyć się tych szpiclów z nasłuchu. Ptak wystartował, wykonał zgrabną beczkę i siadł na przejeżdżającej ciężarówce, nadal widocznie transmitując, gdyż w parę chwil pózniej za ciężarówką pognał wóz radiolokacyjny. - Czego jeszcze dowiedziałeś się o inwazji? - zainteresował się Morton. - Praktycznie to wszystko, poza tym dowodzi nią niejaki Zennar i ma to nastąpić szybko& - Przerwał mi gwizd i nagły ciężar na głowie: ten cholerny ptak wylądował na mojej czapce. - Musisz się dowiedzieć, jaką planetę zamierzają zaatakować - oznajmił. - Po pierwsze, złaz ze mnie! Po drugie, sam sobie się dowiedz. Wystarczy, że polecicie za nimi. - Niemożliwe. Najbliższa jednostka z detektorami dalekiego zasięgu jest o cztery dni drogi stąd. Może nie zdążyć. - To twój problem! Auu! - To ostatnie wywołane było startem ptaka, który zerwał mi przy tej okazji czapkę. Skręciliśmy za róg, by ją odzyskać, gdy minął nas następny wóz najeżony antenami. - Mieszamy się z tłumem - zdecydowałem. - Mogą zacząć coś podejrzewać, znajdując nas wciąż w pobliżu miejsca transmisji. - A czy to wymieszanie się z tłumem można by połączyć z jedzeniem i piciem? - Jak najbardziej - zgodziłem się entuzjastycznie i wyszedłem na środek drogi unosząc rękę. Naturalnie wlazłem prosto pod nadjeżdżającą ciężarówkę, której kierowca ledwie zdołał wyhamować. - Nie za szybko jezdzicie?! - ryknąłem. - Nie widziałem pana, panie kapitanie. - Pewnie, żeście mnie nie widzieli, bo macie popsuty reflektor. Ale co mnie to obchodzi, jestem po służbie. Podrzućcie mnie i pana porucznika do klubu oficerskiego i zapomnę, żeśmy kiedykolwiek się widzieli. Kierowca nie miał żadnego wyboru, toteż zrobił, co mu kazałem, zadowolony, że wykręcił się tanim kosztem. Klub oficerski tym różnił się od podoficerskiego, że były tu kelnerki, lepsze trunki i
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|