|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podejrzliwie. - Och, to bardzo rozsądne - szczebiotała Ginny. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do Jane. - I z pewnością zadzwonimy, gdy kiedyś znów będziemy mieli się spóznić. Obiecuję. - Cóż, tylko niech ci nie wejdzie w krew to spóznianie się, Ginny. Dobrze? - Wilder mówił już mniej surowo. - Tak jest. No, a teraz kiedy już to wszystko ustaliliśmy, Tommy i ja chcemy z wami o czymś porozmawiać. Chłopak wyprostował się, odchrząknął i nerwowo wygładził zakładkę na swych schludnych spodniach koloru khaki. Potem poprawił rękawy ciemnoniebieskiej koszuli studenta z Oksfordu. Jane z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Wyglądem Tommy przypominał jej uczniaka ze szkoły podstawowej. Kontrast między strojem Ginny a jego ubraniem rzucał się w oczy. Dziewczyna jak zwykle miała na sobie dziwną kombinację, którą nazywała własnym pomysłem". Składała się ona ze swetra w różowe paski i spodni w kropki. Wysokie adidasy i różowe skarpetki dopełniały stroju. - Proszę pana... panie Wilder... - zaczął Tommy, tonem o oktawę wyższym niż poprzednio. - Chciałbym bardzo, jeśli pan nie ma nic przeciwko... spotykać się nadal z Ginny... Dostosujemy się do każdej pory, jaką pan wyznaczy, i zawsze będziemy mówić, dokąd się wybieramy. - Tommy pochodzi z dobrej rodziny. Zajmują się, no, bankowością, więc muszą być uczciwi, nie? - Hmmm... - Wilder założył ręce na piersi. - A co ty robisz, Tommy? - Jestem kimś w rodzaju gońca, na razie, proszę pana. Widzi pan, studiowałem aż do tego semestru, ale kiedy mój dziadek poważnie zachorował, wróciłem do domu, żeby być przy nim. Teraz mu się polepszyło... aleja chcę zapoznać się ze wszystkim, co dotyczy bankowości, więc jestem gońcem w banku, dopóki nie zacznie się nowy semestr. Moja rodzina uważa, że trzeba zawsze zaczynać od podstaw i piąć się w górę o własnych siłach, nawet jeśli ma się ojca prezesa, a dziadka przewodniczącego rady głównej. RS 93 - Dobra filozofia, zgadzam się. Mieszkasz z rodzicami, Tommy? - Tak, proszę pana. Mieszkam na Wzgórzach Hamiltonów w Mount Haven. - Wiesz, Wilder, rodzina Tommy'ego ma dobrą pozycję w tamtej okolicy i cieszy się szacunkiem. Poza tym mają dom, który jest zabezpieczony mnóstwem systemów alarmowych, prawda, Tommy? - Ginny wydawała się być bardzo podekscytowana. Chłopak popatrzył na nią, jakby wypowiedziała jakąś głęboką myśl. - Och tak, oczywiście... alarmy, psy i cała ochrona. - Czyż to nie wspaniale? - zachwycała się dziewczyna. - Cudowne - mruknął Wilder, a Jane musiała zakasłać, by stłumić chichot. - Posłuchaj, Tommy, jeśli dam wam pozwolenie, to gdzie i kiedy odbędzie się ta pierwsza randka? - Chciałbym już dziś wieczór zabrać Ginny do kina, proszę pana, a potem na małą kolację. Będziemy z powrotem o godzinie, którą pan wyznaczy. - Dziś wieczorem? - zachmurzył się Wilder. - Tak od razu? Czy to nie na ciebie wypada dzisiaj dyżur w kuchni, Ginny? - Nie. Na ciebie. Ale uważam, że powinieneś zabrać Walker na obiad. Masz znakomitą okazję. Tym razem Jane uśmiechnęła się z wdzięcznością do Ginny. - Strasznie mi się podoba ten pomysł. Czyż to nie byłoby przyjemne, Wilderze? Odwrócił się do niej, wyraznie zmieszany tym, że przyłączyła się do spisku. - Cóż, pewnie tak. Obiad w restauracji byłby cudowny. Ale co myślisz o randce Ginny? Jane głaskała go po ramieniu. Gdy czuł się zmieszany, miał w sobie tyle czaru. Jane żywiła nadzieję, że tego wieczoru będzie mogła ofiarować mu z siebie coś cennego. - Myślę, że Ginny jest wystarczająco dorosła, żeby pójść dokądś z tak miłym chłopakiem jak Tommy. O której, twoim zdaniem, powinna wrócić do domu? - Około północy, co Wilder? Tak będzie najlepiej. Nie chcesz przecież, żebyśmy się spieszyli. Film trochę potrwa, a wiesz, jaka będę potem głodna. Więc kolacja też zajmie nam trochę czasu. A kto wie, jaki będzie ruch na ulicach? RS 94 - Dobrze, Ginny, ale nie dłużej niż do północy. Tommy, spodziewam się, że przyjedziesz do nas po Ginny. Nie będzie żadnego spotykania się na ulicy. Rozumiesz? - Tak, proszę pana. Nigdy bym nie pozwolił, by ktoś taki jak Ginny musiał czekać na mnie na rogu ulicy. Przyjadę dokładnie o dziewiętnastej. Ginny już podała mi adres. - Wspaniale! Super! Wilder, naprawdę doceniam to, że mnie rozumiesz. I ty też. - Mrugnęła porozumiewawczo do Jane. - Nie ma sprawy - odparła szczęśliwa Jane, zastanawiając się, co ją, u licha, skłoniło do używania takich wyrażeń. Stwierdziła, że jest teraz o wiele swobodniejsza w kontaktach z ludzmi. - Naprawdę - dodała uśmiechając się. Wilder patrzył na ną zdziwiony. Ginny chwyciła Tommiego za ramię. - Chodz. Odprowadzę cię do windy. Twarz Tommiego rozjaśniła się, jakby ktoś zaproponował mu podróż do ciepłych krajów. Ginny zachichotała i wyprowadziła chłopaka z biura. Jane poczekała, aż zamkną się drzwi i objęła Wildera w pasie. - Pięknie sobie z nią poradziłeś - pochwaliła go. - Ginny była oszołomiona. Uniósł dłonią jej podbródek. - Mam wrażenie, że ktoś mnie w tym uprzedził. Jane spuściła powieki. - Och, Wilderze, to nieprawda. Po prostu wszystko przemawiało za tym, by pozwolić Ginny na tę randkę z Tommym. W każdym razie on wygląda na całkiem miłego chłopca. Czy twoja intuicja nie podpowiada ci tego? - Tak, dobrze. Wszystko w porządku. Choć nie mogę pojąć, co oni mają ze sobą wspólnego. Czy kiedykolwiek widziałaś ludzi, którzy się tak bardzo od siebie różnią? Na czym polega, do licha, to wzajemne zauroczenie? Jane wzruszyła ramionami. - Co do pierwszego twojego pytania, to - tak. Przychodzą mi od razu na myśl tacy ludzie, jak Walker i Wilder. A jeśli chodzi o drugie pytanie, to czy nie pamiętasz już, jak tamci są sobą zauroczeni? - Kochanie, odpowiadasz pytaniem na pytanie. - Wilder pochylił
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|