|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
władcą swoich Haddedihnów. Kto mnie może obalić? ... A mój effendi jest też panem samego siebie, a nie księcia żadnego niewolnikiem; żaden sułtan, żaden szachinszach, żaden cesarz, żaden król nie może mu zabrać tego, czym jest i co posiada. Nie, nie mamy żadnej ochoty zostać ministrami, ani on, ani ja! 160 Podążaliśmy dalej za śladami przemytników, od ognisk w kierunku południowym, aż do miejsca, gdzie od ruin skręcały na prawo w szczere pole. Laikowi mogłoby się wydawać, że przemytnicy posuwali się ciągle naprzód w obranym kierunku. Ja j ednak widziałem wyraznie tam, gdzie ich ślady wyraznie odchylały się od rumowisk, ślady posto-ju. Skierowałem się pózniej w górę do miejsca, o którym mówił binbasi z Bagdadu. Przenieśli tam szmugiel, zeszli znów na dół i potem dopiero wyjechali na wolną przestrzefi. Ta okólna droga była dla nich konieczna, bo w przeciwnym razie byliby się natknęli na żołnierzy, których ognisko musieli, oczywiście, dostrzec. Chorąży nie dowiedział się niczego z tych moich wywodów. Wróciliśmy wzdłuż naszych własnych śladów, i ruszyliśmy w drogę do miasta. Gospodarz i Beduin, którzy sprowadzili żołnierzy, ażeby nas zaare-sztować, nie przypuszczali wówczas, że powrotną drogę oni sami odbędą jako jeficy. Nie byli już związani, ale ich konie prowadzono za cugle, prócz tego Halef jechał za nimi i nie spuszczał ich z oka. Ja zaś jechałem obok kol agasiego, który przewodził całemy oddziałowi. Teraz dowiedziałem się, czemu oficer nie chciał wierzyć, że przy-byliśmy jedynie w celu obejrzenia wieży. Po upływie niezbyt długiego czasu, kiedyśmy milcząc jechali obok siebie, postawił mi pytanie, brzmiące nieco dziwnie: - Czy to istotnie prawda, emirze, że jesteś chrześcijaninem? - Tak, to prwada. - A więc powiedz mi: czy i u chrześcijan istnieją przemytnicy? - Niestety, tak. - Mówisz, niestety, zdaje się więc, że uważasz przemytnictwo za występek? - Wszystko, co prawo zakazuje, jest z punktu widzenia tego prawa przestępstwem. - Ależ dlaczego ja, Turek, mam za szafran, który w Persji jest o wiele tafiszy, niż u nas, płaci~ wygórowaną cenę z tego j edynie wzglę-du, że wielkorządcy podobało się obłożyć ten korzeń cłem? 6 - w lo~a~ Bab~onu 161 - Nie jestem wielkorządcą, proszę cię więc, przedłóż to pytanie nie mnie, lecz jemu. -Emirze, powiedz mi otwarcie, czy mogą być chrześcijanie, którzy także poza granicami swej ojczyzny zajmowaliby się szmuglem? - Uważam to za możliwe. - Tak więc myśl, która powstała w mej głowie, nie jest znów tak niedorzeczna. - Jakaż to myśl? - Miałem cię za przywódcę przemytników. - Ach! Doprawdy? - Tak. Myślałem, że jedynie to, żeśmy cię zaskoczyli i ujęli, przeszkodziło ci uciec z nimi. - Mam nadzieję, że jesteś teraz innego zdania? - Zupełnie innego. Ale ja nie należę do psów celnych, których szczuje się na przemytników i nie byłbym ci zrobił nic złego, gdybyś do nich naprawdę należał. To chciałem ci powiedzieć, abyś się prze-konał, że jestem tylko żołnierzem i niczym więcej. Zrozumiałem go lepiej, niż przypuszczał. Ciągle jeszcze nie miał pewności, że przemytnicy mnie nic nie obchodzą i gdybym na tym nawet został przyłapany, stary oficer byłby za dobrą łapówkę chętnie przemilczał o tym w Hilleh. To był ukryty sens jego słów, nad którym, szczęśliwie, nie potrzebowałem się zastanawiać. Jego zeznanie co do mnie w sądzie było dla mnie pewne bez napiwku, bo zjednałem sobie jego przyjazń obietnicą pochlebnego sprawozdania. Zresztą, muszę dodać, że bynajmniej nie łudziłem go tą obietnicą, gdyż doprawdy miałem zamiar przysłużyć mu się przy pierwszej okazji. Przysługą nie byłoby sprawozdanie do ministra wojny. Można było o wiele więcej wskórać u jakiegoś bliższego przełożonego, niż u tego wysokiego dostojnika, dla którego jakiś kol agasi, służący w dalekim Hilleh, byłby, prawdopodobnie, wysoce obojętny. Nasza dalsza rozmowa toczyła się dokoła drobiazgów. Ale sposób, w jaki się zachowywał, ton jego pytafi i odpowiedzi dowodził, że 162 wywarliśmy na nim wrażenie. Był pełen szacunku i uprzejmości. Okoliczność, ie byłem chrześcijaninem, zdawała się nie szkodzić mi w jego oczach, do tej kwestii nie wracał już więcej. W Hilleh zajechaliśmy najpierw przed dom gospodarza. -Stosownie do mego zobowiązania odstawiłem was z powrotem - rzekł kol agasi do niego. - Możecie wejś~ do domu. Ale przed drzwiami postawię posterunek, który będzie bronił wyjścia, aż do chwili wezwania was do sądu, gdzie będziecie musieli skargę przedło-żyć i swoją rację udowodnić. Zwracam wam uwagę na to, że jesteście nadal więzniami i powinniście zrezygnować z wszelkiej próby odda-lenia się wbrew mojej woli! Oni uwięzieni, a my wolni! To gniewało ich niezmiernie; jednakże poszli po rozum do głowy i nie odparli nic. Postawiwszy posterunek, pojechaliśmy dalej do tak zwanej Makarri ikamet, rezydencji namie-stnika. Na dziedzificu rezydencj i kol agasi zakomenderował, abyśmy zsied-li z koni. Nie trzeba było dużo domyślności, żeby zgadnąć motywy tej komendy i zdać sobie sprawę z naszego położenia. Jednakże nie chciałem uzależnić naszego zachowania od zewnętrzynych okoliczno-ści, lecz jedynie od naszej własnej woli. Dlatego zapytałem, spokojnie pozostając na siodle: - Po co zsiadać? - Nie zostaje przecież w siodle, kto dotarł do celu. - Hm! ... Możemy się zatrzymać, nie zsiadając. - Przecież was eskortuję! - Możesz to robić, zostawiając nas w siodłach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|