|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie chciała już nawet z nim pracować. Stracił wszystko. Sakir ukrył twarz w dłoniach. Dobrze się stało, przekonywał samego siebie. Przecież sam tego chciałem. Nie potrzebuję jej miłości! Na co mi ten cały ambaras? A jednak gdy przypominał sobie, jak powiedziała, że go kocha, serce mu się ściskało, a ciało tęskniło do niej. %7łałował, że ją tu przywiózł, że w ogóle zawarł z nią tę idiotyczną umowę. Małżeństwo, nawet takie na niby, za wsze stwarza ryzyko. A on zdecydował się na to właściwie bez zastanowienia. Myślał tylko o ropie z Emandu, o po gardzie dla brata i o tym, żeby wreszcie być blisko kobiety, o której dotykaniu marzył przez wiele lat. Solidnie sobie zasłużył na wszystkie rany, które odniósł. Miecz przeleciał obok ucha Sakira, odbił się od stołu, spadł na podłogę. - Załatwmy to jak mężczyzni - odezwał się Zayad. Sakir posłał mu szyderczy uśmiech. Zayad się nie uśmiechał. Miał zaciśnięte usta, był gotów do walki. Chyba że te wszystkie lata spędzone w Ameryce zro biły z ciebie mięczaka. %7łar pustyni 139 - Chcesz mnie sprowokować? - spytał Sakir. - Owszem - warknął Zayad. Gniew, gotujący się w Sakirze przez wiele lat, nareszcie kipiał. Krew pulsowała mu w żyłach, mięśnie napięły się jak postronki. Sakir i Zayad od dziecka szkolili się w fechtunku, ale tym razem, po raz pierwszy w życiu, mieli się bić napraw dę, nie dla wprawy. - Nie tutaj. - Sakir wziął miecz ze stołu. - Nie w gabi necie ojca. - Zgoda. Zayad wyszedł z pokoju, Sakir za nim. Obaj dobrze znali drogę. Wielki taras otaczający całe drugie piętro za wsze służył jako arena. Tak miało się stać i tym razem. Ustawili się na pozycjach. Sakir nie spuszczał oka z bra ta. Rozpoczęcie walki było przywilejem sułtana. Zayad zmarszczył brwi. To wystarczyło. Sakir natarł na brata, dzierżąc miecz wysoko nad głową. Zadzwięcza ła stal, miecze zwarły się ze sobą. Zayad doskonale władał mieczem, od razu zepchnął Sakira do defensywy, ale do zwycięstwa było jeszcze dale ko. Sakir znów zaatakował, ale Zayad był na to przygoto wany. Odparował cios. Słońce prażyło niemiłosiernie. Bracia walczyli ze so bą zapamiętale. Pot spływał Sakirowi po twarzy, zalewał oczy, ale ta przykrość tylko dodawała mu energii. Wresz cie mógł wykorzystać ten swój ogromny, gromadzony ca łymi latami zapas gniewu. 140 Laura Wright Blokował, ciął, atakował, aż przyparł Zayada do balu strady. Nagle Zayad krzyknął. Sakir zatrzymał się, oddychał ciężko. Patrzył, jak brat ogląda zranioną dłoń. Ciekła z niej krew. Zayad spojrzał na brata gniewnie, znów krzyknął. Tym razem jednak był to okrzyk bojowy. Atakował jak szalony. Czas jakby stanął w miejscu, a oni wciąż walczyli. Jednak nie trwało to długo. Tym razem zawył Sakir. Cofnął się, poczuwszy ból w ramieniu. Krew płynęła strumieniem z rozcięcia na rękawie jego białej koszuli. Spojrzał pytająco na Zayada. Zayad wiedział, co znaczy to spojrzenie, skinął głową. Obaj krwawili i to wystarczy ło. Wyrównali rachunki. Pojedynek dobiegł końca. - Nadal jesteś szybki - pochwalił brata Zayad. - A ty jesteś tak samo powolny jak zawsze. - Sakir przy ciskał dłonią swoją ranę. Zayad się zaśmiał, rzucił miecz na taras. - No to co, powtórzymy? - Bardzo bym chciał - Sakir pokręcił głową - ale jestem już chyba za stary. - Ja też - westchnął Zayad i położył się na kamiennej podłodze tarasu. Sakir usiadł obok brata. Dyszał ciężko. Nie czuł się już jak obojętny, zły na cały świat człowiek interesu, tyl ko jak dziecko. Zwyciężone, posiniaczone i spragnione snu dziecko. %7łar pustyni 141 Bracia milczeli długą chwilę. Zayad pierwszy się ode zwał. - Brakuje mi Hassana. Sakir spuścił wzrok. Zranione ramię bolało, ale ten ból był niczym w porównaniu z raną w sercu pozostałą po zmarłym bracie. - Mogłeś go zatrzymać w domu. - Już zapomniałeś, jaki był nasz brat, Sakirze? - Niczego nie zapomniałem. - Więc chyba pamiętasz, że był dzikim małpiątkiem i dumnym orłem w jednej osobie. Nikt nie był w stanie go powstrzymać. Sakir oderwał rękaw koszuli, podał bratu kawałek białego materiału, żeby mógł sobie opatrzyć dłoń. Te raz, kiedy wrócił pamięcią do dawnych czasów, zobaczył młodszego brata dokładnie takim, jakim opisał go Zayad. Hassan był tak samo uparty jak oni wszyscy. - Tak - Sakir pokiwał głową - był prawdziwym synem rodu Al-Nayhal. - Myślałeś kiedyś o tym, że dla mojego syna my jeste śmy ostatnimi przedstawicielami tej rodziny? - zapytał Zayad z goryczą w głosie. - Nie moglibyśmy się jakoś do gadać i znów stać się braćmi? Tym razem Sakir nie zdobył się na żadną kąśliwą uwagę. Przez dziesięć lat prowadził wyczerpującą walkę z całym światem. Może rzeczywiście nadszedł czas, żeby odrzucić miecz, spojrzeć w oczy swoim strachom i przyjąć do wia- 142 Laura Wright domości, że Zayad nie ma władzy nad życiem i śmiercią. Dokładnie tak samo, jak nie ma jej Sakir. - Rzeczywiście powinniśmy to jakoś rozwiązać, bo chy ba nie przeżyję kolejnego pojedynku. Zayad się roześmiał. Miło było słyszeć jego śmiech. Sa- kirowi bardzo go brakowało, chociaż nigdy by się do te go nie przyznał. Dawno, dawno temu, kiedy żyli rodzice, cała rodzina siadała razem do posiłku. Wtedy wszyscy się śmiali. Ale to było bardzo dawno. - Czy Ricie też przebaczysz? - Co powiedziałeś? - Sakir zbudził się ze wspomnień. - Jesteś jej winien przeprosiny, bracie. - To nie twoja sprawa - mruknął Sakir. - Zresztą ona nie ma prawa... - Ma prawo - przerwał mu Zayad. - Prawo żony, która kocha swojego męża. - %7łony! - Sakir prychnął drwiąco. - Ona nie jest mo ją... - Zamilkł, zerknął na brata. - Ale ty już chyba o tym wiesz. - Przypuszczałem, że to małżeństwo nie zostało zawar te z miłości, ale teraz nie jestem pewien. - A co to niby ma znaczyć? - spytał poirytowany Sakir. - Być może poślubiłeś ją z konieczności, ale potem du żo się zmieniło. Mam rację, bracie? Sakir już chciał powiedzieć, że Zayad nie ma racji, że bardzo się myli, ale milczał. Nie zamierzał się przyznawać do własnej głupoty, ale nie mógł także zaprzeczyć zmia nom, jakie zaszły w jego uczuciach. %7łar pustyni 143 Poślubił Ritę, żeby zyskać szacunek swoich konser watywnych kontrahentów, ale gdzieś pomiędzy lotem do Emandu a wyprawą do wielkiego figowca spra wy przybrały inny obrót i wyrachowanie zmieniło się w prawdziwe uczucie. - Duma nie pozwala ci się zbliżyć do tej kobiety, cho ciaż bardzo ją kochasz - powiedział Zayad, nie patrząc na brata, tylko na swą zranioną dłoń. - Nie wiem, czy ją kocham. No bo co ja w ogóle wiem o miłości? - Rzeczywiście, niewiele. Ale ja mam oczy, bracie, wi dzę, jak na siebie patrzycie. - Zayad się uśmiechnął. - W tych spojrzeniach jest mnóstwo uczucia. -Ba! - Zrób coś dla mnie, Sakirze. - Zayad położył dłoń na ramieniu brata. -Co? - Zastanów się przez chwilę, jak będzie wyglądało two je życie bez niej. Sakir poczuł się tak, jakby miecz brata trafił go w sa mo serce. Słowa Zayada zabolały bardziej niż zwykła ra na na ramieniu. Nie umiał sobie wyobrazić życia bez Rity. Nigdy dotąd
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|