|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
py, tworząc sięgającą pasa błotnistą sadzawkę, w której, naszym zdaniem, żyje pełno węży. Dwieście stóp dalej, na drugim końcu tunelu, słyszymy chlupot nieostrożnych kroków w płytkiej wodzie. Orson i ja od- wracamy się i widzę, że plamę światła na drugim końcu zasłania jakaś poruszająca się postać. - Kto to? - szepcze Orson. - Nie wiem. W ciemnościach dostrzegam mikroskopijną kropkę żaru z papierosa. - Chodź - marudzi Orson. - Wynośmy się stąd. Będziemy mieć kłopoty. Grzmot wstrząsa betonową konstrukcją. Przekraczam brudny strumień i staję obok brata. Mówi mi, że się boi. Ja też mam stracha. Zaczyna padać grad, okruchy lodu wielkości piłeczek do ping-ponga sypią się na le- śną ściółkę i wpadają z pluskiem do rdzawej sadzawki. Bardziej przerażający niż burza jest jednak odgłos zbliżających się kro- ków. Czekamy w napięciu. Woń tytoniu z aromatem wiśni nasila się i wkrótce czujemy pierwszy powiew dymu. Mężczyzna, który wyłania się z cienia, jest krępy i łysy, star- szy od naszego ojca, ma zaniedbaną szarą brodę i przedramiona 262- grube jak bale. Nosi brudne wojskowe moro, a chociaż wzro- stem niewiele nad nami góruje, to jest od nas cięższy o dobre sto funtów. Chwiejnie wkracza prosto między nas i mierzy nas wzrokiem jak przedmioty, co jednak nie działa mi na nerwy tak, jak powinno. Nadal nie mam pojęcia o pewnych rzeczach. - Przyglądam się wam całe popołudnie - mówi. - Nigdy nie miałem bliźniaków. Nie jestem pewien, co ma na myśli. Mówi z akcentem z Pół- nocy, ma niski głos i gdy mężczyzna mówi, rezonuje niczym u warczącego zwierzęcia. Jego oddech jest nieświeży, przesyco- ny dymem i alkoholem. - Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek, na kogo wypad- nie, na tego bęc! - Grubym, utłuszczonym palcem wskazującym celuje w pierś Orsona. Już mam zadać pytanie, co on robi, kiedy pięść, której nawet nie zauważyłem, trafia mnie w szczękę. Dochodzę do siebie z twarzą w wodzie, mam mroczki przed oczami, a Orson jęczy. - Nie przestawaj się mazać, chłopcze - mówi mężczyzna, za- sapany. - To ładne. Naprawdę ładne. Wzrok mi się wyostrza, ale nie rozumiem, dlaczego Orson klęczy w wodzie, a mężczyzna pokłada się na nim od tyłu, przy- ciskając swoje olbrzymie owłosione nogi do bezwłosych ud Orsona. Jego oliwkowe spodnie i bielizna leżą zsunięte na czar- nych buciorach. Mężczyzna mocno ściska Orsona, gdy kołyszą się obaj tam i z powrotem. - O, do diabła - szepcze mężczyzna. - Och, dobry Boże. Orson piszczy. Jego głos przypomina naszego szczeniaka cocker-spaniela, a ja wciąż nie pojmuję. Mężczyzna i Orson spoglądają na mnie w tej samej chwili i widzą, że jestem przytomny i zaciekawiony. Orson potrząsa głową i głośniej szlocha. Ja także płaczę. 263- - Chłopcze - mężczyzna zwraca się do mnie. Ma twarz śliską od potu. - Nie waż się ruszyć. Ukręcę twojemu bratu tę śliczną główkę i zagram nią w kręgle. A więc leżę tam z twarzą w wodzie, patrząc, jak mężczyzna stęka. Zamyka oczy i zaczyna szarpać Orsonem coraz szybciej. Kiedy szczytuje, gryzie Orsona w ramię przez niebieski T-shirt, a mój brat wrzeszczy. Mężczyzna wygląda na uszczęśliwionego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|