|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nieoficjalnie grzebany w fundamentach jakiegoś przedsięwzięcia budowlanego, albo całkiem oficjalnie chowany za pośrednictwem należącego do Carra Domu Pogrzebowego przy ulicy Dolnej, który to Dom okazał się całkiem dochodowym interesem. Aktualnie Carr Paccino nie był w zbyt dobrym nastroju. Właśnie otrzymał złe wieści. Przepadł! wrzasnął zza swojego wypolerowanego na wysoki połysk orzechowego stołu, na którym pomimo wielogodzinnego szorowania wciąż wid- niała rysa w kształcie palców układających się w obsceniczny gest. Co to zna- czy: przepadł!? ryknął, z wściekłości drżąc na całym obfitym ciele odzianym w czarny garnitur. Szef asystentów sekretarza kierownika budowy, który miał pecha i wyciągnął najkrótszą zapałkę, przełknął ślinę i odpowiedział: Nie ma go tam, gdzie powinien być, zniknął też wóz wyładowany kamie- niami i plany budowy, a my nie wiemy, co robić. . . Wielki biały szczur siedzący na kolanach głowy cranachańskiej rodziny pi- snął rozdzierająco, kiedy właściciel chwycił go za gardziołko. Carr mógł mieć z tego portu dwadzieścia pięć tysięcy szelągów, nie wliczając dodatkowych opłat za transport morski. . . każdy stracony dzień oznaczał stracone pieniądze! Paccino wstał, strzelił ostentacyjnie upierścienionymi palcami i wyciągnął dłoń. Szef asystentów sekretarza kierownika budowy przełknął nerwowo i rozej- rzał się dookoła. Było powszechnie wiadomo, że jedno strzelenie palcami Carra Paccino może oznaczać wszystko. Ten krótki dzwięk mógł na przykład znaczyć: Połamcie mu nogi, zrzućcie go z mostu, a potem przynieście mi cappuccino . Albo coś znacznie gorszego. Strach szefa asystentów pogłębił się, gdy potężnie zbudowany, odziany w prążkowany garnitur Fett Uccini, goryl Carra, podszedł do niego, chwycił go od tyłu za kark i poprowadził w stronę wyjścia. Przy samych drzwiach zatrzymał się, wręczył mu kopie planów i kopniakiem posłał na cherubina. Skończ na czas. My będziemy zadowoleni, a ty będziesz żywy. Miłego dnia. I z tymi słowy Fett Uccini rzucił w czoło trzęsącego się szefa asystentów sekretarza niewielką metalową odznaką. Pół godziny pózniej, kiedy w ciemnej bocznej uliczce nogi odmówiły mu po- słuszeństwa i przewrócił się, zmęczony i przerażony szef asystentów odważył się spojrzeć na odznakę. Na metalowej gwiezdzie widniały dwa słowa: Kierownik budowy . 130 W tej właśnie chwili nie wytrzymał i się zmoczył. * * * Aż do teraz Wielebny Hipokryt myślał, że słyszał już wszystkie odgłosy, ja- kimi mogło poszczycić się Podziemne Królestwo Hadesji, a których większość zdawała się mieć coś wspólnego z ustawicznym przeżuwaniem skał. Przywykł już, acz nie bez oporów, do tego, że za każdym razem budzą go jęki udręczonych dusz albo rozbrzmiewający co osiem godzin sygnał zakończenia zmiany. Dobrze zaznajomił się także z trzaskami i hukami podpodłogowego systemu ogrzewania, ale nigdy wcześniej nie słyszał niczego podobnego do dzwięku, jaki właśnie teraz sączył mu się do uszu. Z początku myślał, że mroczny, złowieszczy chichot to jakaś forma sejsmicz- nej aktywności na zewnątrz budynku. Z zaskoczeniem się zorientował, że dobiega on z Flagita, który ślęczał nad dużym arkuszem niepłonnego pergaminu, bazgrał pospiesznie swoim szlamopisem i na bieżąco objaśniał coś niskiemu, wystraszo- nemu i spoconemu osobnikowi stojącemu u jego boku. Gdy Hipokryt wpatrywał się tak w szerokie, łuskowate plecy demona, widział, jak drżą mu ramiona, i wy- chwytywał zwodnicze fragmenty monologu, spazm ciekawości przesunął badaw- czo palcami po jego duchowym kręgosłupie. O co chodzi Flagitowi? Z kim on rozmawia? I dlaczego cały czas pokazuje na małe, podobne do wiatraka urządze- nie i całą resztę fragmentów wentylacji rozrzuconych po podłodze? Coś tu nie grało, a Hipokryt po prostu musiał się dowiedzieć co. Po cichu, ukradkiem, niemal obawiając się, że stanie się świadkiem narodzin jakiegoś straszliwego planu, zaszedł Flagita od drugiej strony i zerknął na perga- min, dostrzegając wzór łączących się z sobą linii. Następnie przetarł oczy, zamru- gał osłupiały i raz jeszcze zerknął na krzyżujące się. . . blizny na czole niskiego, lecz uważnego słuchacza Flagita. Przyłapawszy się na dogłębnej obserwacji blizn, zawstydzony Hipokryt prze- niósł wzrok na błękitny pergamin leżący na przydymionym obsydianowym stole. Rysunek Flagita wyobrażał coś w rodzaju wielkiej kopuły przycupniętej na szczycie góry, opisanej wymiarami przy podstawie, szczycie i każdej z siedmiu ścian wewnętrznych. Para równoległych linii biegła od środka kopuły w dół, wci- nając się w litą skałę na głębokość, jak podawał diagram, ponad trzystu jardów. W pobliżu wierzchołka tej rury Flagit rysował właśnie niewielki wiatrak, w któ- rym Hipokryt, gdyby znał się choć pobieżnie na dynamice płynów w kontekście systemów wentylacyjnych, bez wątpienia rozpoznałby główną turbinę zasilającą. Hipokryt potrząsnął głową i ponownie wpatrzył się w gmatwaninę linii, śle- 131 dząc oczami kopulastą krzywiznę i usiłując dostrzec w całym tym szkicu choć odrobinę sensu. Na szczęście dla Flagita Hipokryt nigdy nie widział szczegóło- wych projektów i diagramów niezbędnych do prowadzenia prac budowlanych i nie rozpoznałby planów skomplikowanego kompleksu wypoczynkowego, na- wet gdyby były ozdobione neonami. Ogłupiały podrapał się po głowie i właśnie wtedy, kiedy palcami dotknął krzywizny czaszki, zrozumiał, co przedstawia ten rysunek. Jakie to śliczne! oznajmił, pochylając się i intensywnie przyglądając pergaminowi. To bardzo miły gest! Wytrącony z rytmu Flagit podskoczył, odruchowo rozkładając ręce, żeby ukryć swój sekret, i rozglądając się z niepokojem jak sześciolatek przyłapany na rysowaniu nieprzyzwoitych obrazków w rogu zeszytu. Nie, nie, daj mi popatrzeć! poprosił Hipokryt. Nie wstydz się. Będzie piękna. To bardzo szlachetne z twojej strony. Flagit i krasnolud Guthry patrzyli na niego zdezorientowani. Co?! jęknęli chórem. Ten pomysł z siatką na włosy. Wspaniale nada się do przykrycia tych strasz- nie szpetnych blizn rzekł Hipokryt, wskazując na czoło Guthry ego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|