|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cztery gipsowe baranki, każdy trochę obtłuczony. Kasia zbierała je, wyciągała przed świętami i nie mogąc się zdecydować, którego ustawić, stawiała wszystkie, żeby żadnemu nie było przykro. Rodzina kręciła się po kuchni, przeszkadzając sobie wzajemnie. Dzieci nie mogły się doczekać, kiedy wyruszą ze święconym. Nagle drzwi domu z białym gankiem otworzyły się i stanęła w nich babcia Witkowska z tacą, na której złociła się baba. Babcia Pieczarkowska natychmiast ustawiła na tacy salaterkę z nóżkami i położyła pasztet. Obie panie wymieniły dary, złożyły sobie życzenia i zaraz rozstały się, bo każda chciała wyprawić wnuczęta ze święconym. Kasia plątała się po domu ubrana w najlepszą sukienkę. Była już gotowa i niecierpliwie machała pustym jeszcze koszyczkiem wyłożonym białą serwetką. Babcia trzy razy sprawdziła uszy i ręce Tomka, pani Alina wystawiła łokieć przez okno i kazała Marysi włożyć ciepłą spódnicę, a Małgosi wejść do wanny i porządnie się wykąpać. Ależ, mamo! - zawołała oburzona Małgosia. - Już się dziś kąpałam. - Ale się potem wyperfumowałaś jak na bal. I zmyj to niebieskie z powiek. Bladym zle jest w błękicie, zwłaszcza kiedy znjajdą się w szarawym mroku kościoła - zażartowała. - I cały dom śmierdzi - zauważył Tomek. - Nie wyrażaj się w Wielką Sobotę - powiedziała Małgosia. Poszła się wykąpać, a potem rodzeństwo siedziało na brzeżkach krzeseł czekając, aż Małgosia ochłonie po kąpieli. Mama zabrała się do gotowania kompotu, a ojciec poszedł za dom trzeć chrzan. Dziadek zagłębiony w fotelu pytał co jakiś czas: - Feluniu, która to nasza wspólna Wielkanoc? - Trzydziesta dziewiąta - odpowiadała babcia. - Nie pamiętasz? Pierwsza była wtedy, gdy dostaliśmy w prezencie baranka z masła i żal nam go było zjeść. Stał i stał, aż zjełczał i trzeba go było wyrzucić. - To chyba jednak czterdziesta nasza wspólna Wielkanoc. Baranka z masła dostaliśmy pózniej, a czterdzieści lat temu na Wielkanoc farbowałaś jajka i ufarbowałaś je razem z całymi białkami. - Trzydziesta dziewiąta - powiedziała babcia. - Może i masz rację - zgodził się dziadek. Wreszcie babcia uznała, że Małgosia ochłonęła po kąpieli. Pani Alina włożyła do koszyczka kawałek kiełbasy, chleb, sól, ciasto i dzieci poszły. Koszyczek niosła Kasia i była bardzo dumna. Spotkali wypucowanych Wysockich niosących uroczyście koszyczek przykryty białą serwetką. W kościele, jak co roku, Małgosia podstawiła się pod kropidło, zastanawiając się, czy przypadkiem ksiądz pokropił ją nie mniej niż innych, a po ceremonii Kasia szeptem narzekała, że wcale nie poczuła na sobie wody święconej. Tomek poprowadził ją do kropielnicy, żeby mogła zanurzyć rękę po łokieć, i tłumaczył, że to nie o nią chodziło, a o to, co leży w koszyczku. Po południu dzieci malowały jajka. Każde po trzy. Dziadek też pomalował trzy, a potem nie wytrzymał i jedno obrał ze skorupki. Białko było pomarańczowe. Każde dziecko obrało jedno jajko. Wszystkie białka były kolorowe, ale w ten sposób kraszanek było za mało i trzeba było farbować nowe. Te obrane ze skorupki Kasia podrobiła ptakom, a dwa żółtka dała Mniamni. Suka zjadła je szybko i pobiegła przed dom, gdzie na trawniku ucztowały ptaki. Przepędziła je i ze smakiem dojadła resztki. W pierwszy dzień świąt dzieci znajdowały w różnych miejscach domu jajka wypełnione cukierkami. Wszyscy składali sobie życzenia, a Kasia pocałowała brzuch mamy i zawołała: - W przyszłym roku będzie nas więcej! O jedną dziewczynkę. - Tak, tak - pokiwał głową dziadek. - I pomyśleć, że czterdzieści lat temu Felunia i ja spędzaliśmy naszą pierwszą wspólną Wielkanoc. O was nawet nam się jeszcze wtedy nie śniło - uśmiechnął się do wnuków. - Nawet o Alince nam się nie śniło. - Zniło się wam - powiedziała Marysia. - Tylko nie wiedzieliście, jak będziemy wyglądać. - Zawsze chcieliśmy mieć dużo dzieci, prawda, Feluniu? - Prawda - przytaknęła babcia. - No i mamy. Nie dzieci, to wnuki, ale zawsze... * * * Na początku maja do klasy Marysi przybył nowy chłopiec. Wyglądał jak osoba utrudzona wędrówkami i rzeczywiście był utrudzony. Zwiedził wiele szkół w różnych miastach, gdzie mieszkał u ciotek, wujków, kuzynów. W każdej miejscowości zabawił tak długo, jak długo wytrzymywała z nim szkoła i rodzina. Z ostatniej nie zdążyli go wyrzucić, bo w kwietniu odebrał wnuka dziadek. Przywiózł do miasta, w którym mieszkała
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|