|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
deskę ogrodzenia. - Gdyby nie Rissa, umarliby oboje, Alejandro i Marta. Jefferson pokiwał głową. Pamiętał, z jaką wprawą Marissa pomagała rodzącym klaczom w Południowej Karolinie. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, wkrótce będzie robiła to samo w kanionie Sunrise. A jeżeli Marissa i on będą się kochać i bezpiecznie żyć dalej, pewnego dnia będą mieli własne dzieci. Do tej pory nie pozwalał sobie na tak daleko idące marzenia. Ale teraz, stojąc w palącym słońcu, słysząc śmiech Marissy, widząc, jak z miłością na twarzy trzyma na kolanach dziecko, zamarzył o prawdziwej, pełnej rodzime, jaką chciał stworzyć. Był pewien, że chce spędzić życie z Marissa, mieć z nią dzieci, pozostać razem na zawsze. 116 RS ROZDZIAA DZIEWITY - Jesteś zmęczona? Obserwowali piękny zachód słońca. - Pewnie - przyznała Marissa i uśmiechnęła się. - Ale czuję się doskonale. Werandę znowu ogarnęła cisza. Tylko Szatan śpiący u stóp swojej pani poruszył łapami, goniąc we śnie jakieś zwierzę. Jefferson stał oparty o słup. Zachód zachodem, ale i tak jego myśli koncentrowały się wokół siedzącej koło niego kobiety. Kiedy wracali od Eliów, była raczej milcząca, zamyślona, trochę smutna. Z początku myślał, że to z powodu pożegnania z nimi. Ale jej smutek trwał nadal. Znowu nie zjedli kolacji. Marissa siedziała bez ruchu już od prawie godziny zadumana. Jakikolwiek był tego powód, Jefferson chciał go poznać i pomóc jej, jeśli będzie to możliwe. Usiadł przy niej, objął ją i spytał: - Czy myślisz o Alejandrze? Pokiwała głową i przycisnęła palcami skronie, jakby chciała odegnać złe myśli. Odgarnęła włosy i znowu złożyła ręce. Jeffersona ogarnął jej zapach. To dziwne, ale i jego myśli ciągle odbiegały w stronę tego ciemnowłosego dziecka, z którym dziś się Marissa spotkała. - Teraz myślisz o nim jeszcze więcej, odkąd wiesz, że jest w pobliżu - ciągnął. - Od razu widać, że bardzo go kochasz. Marissa złączyła rękę z dłonią Jeffersona. 117 RS - Tak. Myślę o nim nieustannie, i zawsze tak było. Ale dzisiejszego wieczora Alejandro przypomniał mi o czymś jeszcze, o czym powinnam ci powiedzieć. O czym powinnam ci była powiedzieć dawno temu. - Dzisiaj nie jest na to gorszy dzień niż dawno temu. - Nie wiem. Ale lepiej teraz niż jeszcze pózniej. - Marissa westchnęła smutno. - Wiesz, straciłam dziecko. Twoje dziecko. Poczęło się tamtego dnia, w domku na drzewie. - Jefferson siedział i milczał, znieruchomiały. - Kiedy się o tym dowiedziałam, poszłam powiedzieć Paulowi. Tym razem znowu zwolnił mnie z umowy, ze wszystkich obietnic. Zaczęłam szykować się do powrotu do ciebie. Ale, nie wiadomo czemu, poroniłam. Lekarze nie byli w stanie podać jednoznacznej przyczyny. Stało się to na tyle wcześnie, że nie wiem nawet, czy nasze dziecko byłoby chłopczykiem czy dziewczynką. - Kiedy je straciłaś, nie było już powodu, żeby do mnie wracać... - odezwał się z bólem Jefferson. Marissa puściła jego rękę i dotknęła jego twarzy. - Zawsze był powód, kochanie. Ale... - Ale" - przerwał jej Jefferson. - Gdybym". Zawsze wymyślasz sobie jakieś ale" albo gdybym". Prawda? - Na to wygląda... - Chciała go przytulić, ale widziała, że to by nie wystarczyło. - Jaki był powód tym razem? - ironizował ponuro, nie dając jej dojść do słowa. - Niech zgadnę. A więc, kiedy wyszło na jaw, że masz mieć dziecko kogoś innego niż twój mąż, twoja matka zrobiła się jeszcze bardziej chora. Tak bardzo, że kiedy poroniłaś, musiałaś 118 RS zostać, żeby jej nie opuszczać w potrzebie. Znowu okazałaś się posłuszną córką. - Cade rozumiał, jak funkcjonowała rodzina Alexandre'ów. Nie było trudno zrozumieć ich samolubny sposób myślenia i życia. Nawet nie znając tych ludzi. - Zapłaciłaś kolejną cenę za to, żeby twoi rodzice wciąż mogli żyć tak jak dawniej. Marissa miała nadzieję, że Jefferson któregoś dnia zrozumie, że to, co wydawało mu się takie obrzydliwe, było naprawdę normalne w środowisku jej rodziców. Chciała, żeby przekonał się, iż małżeństwo, jakie dla niej zaaranżowali, szczerze uważali za najlepszy prezent dla niej na świecie. Może z czasem Jefferson to pojmie. Ale nie teraz. Nie będzie na razie próżno traciła nerwów na próby wytłumaczenia mu tego. - Podczas mojej nieobecności w domu stan zdrowia mojej mamy rzeczywiście bardzo się pogorszył, a była chora na serce. Zanim dowiedziałam się, że jestem w ciąży, wiadomość o moim bliskim ślubie z Paulem została już rozgłoszona. Moja matka naprawdę była zbyt słaba, żeby przeżyć skandal związany z zerwaniem naszych zaręczyn. - Ale gdybyś nie poroniła, twoja matka musiałaby przeżyć ten skandal? Tak czy nie? - Jefferson był przybity. Marissa odwróciła wzrok. Kiedy znów popatrzyła na ukochanego, łzy płynęły jej po policzkach. - Kochałam moją matkę. Ale gdybym musiała wybrać gdzie chcę żyć, wybrałabym nasze dziecko i ciebie. Jefferson jęknął i wyciągnął rękę. - Wiem, kochanie. Rozumiem... 119 RS Przytulił Marissę. Widział, że ona także cierpi. Musiała dokonać tylu trudnych wyborów. Była wyjątkowo silnym człowiekiem. Nic jej nie zniszczyło. Kiedy opuściła go cztery lata temu, była młodą dziewczyną o szlachetnych zasadach, których nie skonfrontowała jeszcze z życiem. Wróciła jako kobieta w żałobie, która przeżyła niejedną tragedię. Ale jako kobieta silna, taka, o której wiedział, że nie opuści go znowu, jeśli nadejdą dla nich ciężkie czasy. Można było jej ufać, cenić ją i kochać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|