|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
parne powietrze. Dekorowana marynistycznymi motywami recepcja była wyposażona w ratanowe krzesła i przyozdobiona wszędzie połyskliwym koa, bardzo rzadkim drzewem, rosnącym tylko na hawajskich wyspach. Ruszyłam do recepcjonistki, ale Candace mnie powstrzymała. - Nie, nie. Brian się tym zajmie - powiedziała. - My stawiamy, zapomniałaś? - Dziękuję - odpowiedziałam. - Nawet nie masz pojęcia, jak mi tego trzeba. - Pochodzenie z bogatej rodziny ma swoje plusiki, co? - stwierdziła. - Sama coś o tym wiesz, prawda? Obie pochodzimy z zamożnych rodzin, jednak ja nie chciałam od rodziców żadnych pieniędzy (nie powiem, żeby mi jakieś proponowali). Candace z kolei przyjęła wszystko, co dawali jej rodzice, a potem jeszcze wzięła małe co nieco. - Próbuję zbyt dużo o tym nie myśleć - powiedziałam. - Zwłaszcza kiedy nadchodzi termin zapłaty rachunków z mojej chudej pensyjki. - Skoro o pracy mowa. - Candace skinęła głową w kierunku Mońka, który meldował się w recepcji. - To naprawdę Adrian Monk? - I tak, i nie - odpowiedziałam. - Zupełnie inaczej mi go przedstawiałaś, z twoich opisów zdawało mi się, że nie jest to ludzka istota. Zawsze wiedziałam, że trochę przesadzasz w tych opowieściach. - Ani trochę, sama zobaczysz - powiedziałam. - I z góry chciałabym cię za niego przeprosić. - Chyba już wiem, o co tu chodzi. To trochę tak jak wtedy, gdy miałyśmy po naście lat, co? Kiedy się zadurzałaś w jakimś chłopaku, opowiadałaś wszystkim, jaki on obrzydliwy i jak nie możesz go znieść, a dwa tygodnie pózniej można cię było zobaczyć na parkingu przy Skyline Drive, jak tulisz się do niego na tylnym siedzeniu samochodu twoich staruszków. - Tu nie o to chodzi, bądz pewna - powiedziałam.- Aączy nas jedynie związek niedorzecznego pracodawcy i dorzecznego pracownika. - To dlaczego zaprosiłaś go do podróży? - Wcale nie zapraszałam. Pojechał za mną. Nie chciał zostać sam. - To znaczy, że bez ciebie nie daje sobie w życiu rady? - Tak - odpowiedziałam. - Właśnie tak. - Ależ to romantyczne. - Nie, nie. Nie w tym rzecz - zaoponowałam i spróbowałam wyrazić się jaśniej. - Monk ma zaburzenia obsesyjnokompulsywne. Beze mnie nie potrafi sobie poradzić w najprostszych sprawach. - Och, nie wątpię... - powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy. Warknęłam gniewnie, ale to tylko jeszcze bardziej ją rozbawiło. Zrozumiałam, że nie wygram tej potyczki. Cokolwiek powiem, nabierze przeciwnego sensu, a Candace będzie się jeszcze bawić moim kosztem. - Nie myśl sobie, że skoro jutro masz ślub, to ja cię dzisiaj nie uduszę - powiedziałam. Zaśmiała się i uścisnęła mnie serdecznie. Zawsze była wylewna. - Cudownie, że przyjechałaś, że jesteśmy tu razem i że wreszcie wychodzę za mąż. - Za nic w świecie nie chciałabym tego przegapić - powiedziałam. W tym momencie podszedł Monk, a za nim chłopiec hotelowy, który ciągnął na wózku nasze walizki. - Znakomite wieści - powiedział Monk. - Mamy sąsiednie pokoje. Candace mrugnęła do mnie figlarnie. Dwa razy sprawdzałam i upewniałam się w recepcji, czy nasze pokoje mają parzyste numery, czy znajdują się na parzystym piętrze i czy bez trudu można do nich dojść schodami, aby Monk nie musiał używać windy. W stanie lekowego upojenia Monk w ogóle nie zwracał na te rzeczy uwagi, ale wiedziałam, że za kilka godzin wszystko się odmieni. Zamieszkaliśmy na czwartym piętrze, w pokojach numer 462 i 464. Wnętrza obu pokojów były gustownie urządzone ratanowymi meblami oraz kwiecistymi narzutami na łóżka i wyposażone w sufitowe wentylatory, podobne do tych w holu głównym. Każdy z pokojów miał też własne lanai, co po hawajsku znaczyło nasłoneczniony taras . Niemal jednocześnie wyszliśmy z Monkiem na taras podziwiać widok. Okna pokojów wychodziły na plażę i fantastyczne, wielkie kąpielisko hotelu Grand Kiahuna Poipu; płynąca wolno rzeczka wiła się w nim przez deszczowy las osnuty mgłą, pełen skalistych grot i kończyła się krętą zjeżdżalnią, z której wpadało się wprost w słodkowodną lagunę przy plaży. Pluskało się tam mnóstwo dzieciaków i nastolatków. Wśród gęstego tropikalnego listowia, które otaczało zewsząd kąpielisko, można było zobaczyć kilka schowanych jacuzzi. W bulgoczącej wodzie jednego z nich dostrzegłam nawet ściskającą się namiętnie parkę, choć w zasięgu ich rąk leżały iPody oraz bezprzewodowe komputery kieszonkowe BlackBerry z dostępem do Internetu. W dwóch innych spalone słońcem pary osobników z widoczną nadwagą sterczały nieruchomo w gorącej wodzie niczym gotujące się we wrzątku homary, a każdy trzymał w dłoni tropikalnego drinka z malutką parasolką i pociętymi plastrami ananasa. Wokół kąpieliska i na piaszczystej plaży stały setki leżaków. Każdy miał gruby, miękki i wygodny pod - główek i każdy był ocieniony parasolem, który kształtem przypominał słomianą strzechę. Można było pomyśleć, że prawo stanowe nakazuje tu czytać Jamesa Pattersona i Norę Roberts, bo chyba każdy z plażowiczów zatopiony był w lekturze któregoś z tych autorów. Między leniwie pochylonymi wzdłuż morskiego brzegu palmami huśtały się dziesiątki hamaków - wszystkie były zajęte, głównie przez przytulone do siebie pary. Postanowiłam w duchu, że któregoś dnia w tygodniu zajmę sobie taki hamak, choćbym musiała wstać przed brzaskiem. Prywatne chatki plażowe, wzniesione na piasku, obsługiwane były przez hostessy ubrane w krótkie spódniczki i bikini. Skrytym w środku, uciekającym przed słońcem turystom podawały drinki, przekąski, grube białe ręczniki i eleganckie szlafroki. Plaża miała kształt piaszczystego półksiężyca, który zakręcał łukiem przed należącymi do Kiahuna Poipu sześcioma ekskluzywnymi bungalowami - każdy o powierzchni ponad trzystu pięćdziesięciu metrów kwadratowych, każdy wyposażony w prywatny basen zasłonięty rozłożystymi palmami oraz w jacuzzi z gorącą wodą i hydromasażem. Każdą z tych małych posiadłości otaczał bujny, starannie zaprojektowany i utrzymany ogród,
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|