|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sylwetkę w obszernym płaszczu, idącą wolnym krokiem w otoczeniu kilku sług. Pózniej spojrzeli po sobie i kiwnęli głowami. Widzieli królową! - Chcę z wami porozmawiać o waszej młodziutkiej siostrze - podjął Bouville. - Czy bylibyście skłonni przyjąć ją z powrotem? Musicie jednak wpierw wiedzieć, że karmiła dziecko królowej. Wyjaśnił im w najkrótszych możliwie słowach to, o czym było niezbędne ich zawiadomić. - Ach! Mam dla was także dobrą wiadomość - ciągnął dalej. - Tego młodego Włocha, z którym zaszła w ciążę... już wcale nie chce widzieć i to nigdy. Zrozumiała, że zawiniła i że dziewczyna ze szlachetnego rodu nie może się poniżyć, zostając żoną Lombarda, choćby najgładszego. Bo miły to kawaler, trzeba przyznać, i bystry... - Ale ostatecznie jest tylko Lombardem - przerwała pani de Bouville, która tym razem uczestniczyła w rozmowie. - Wyraznie dowiódł, że jest człowiekiem bez czci i wiary. Bouville pochylił głowę. Otóż to! Ciebie również muszę zdradzić, przyjacielu Guccio, mój miły towarzyszu podróży! Czy będę musiał zakończyć moje dni, zapierając się wszystkich, którzy mi okazali przyjazń? - pomyślał. Zamilkł zdając na żonę troskę o przeprowadzenie zamysłu. Bracia byli nieco rozczarowani, zwłaszcza zaś starszy. Oczekiwali cudów, a chodziło tylko o ich siostrę. Czy każdy wypadek w życiu ma ich spotkać tylko za pośrednictwem siostry? Niemal jej zazdrościli. Mamka króla! I tak dostojne osobistości jak wielki szambelan kłopocą się o jej los! Kto by to sobie wyobrażał? Trajkot pani de Bouville nie dopuszczał do chwili namysłu. - Obowiązkiem chrześcijanina - paplała pani de Bouville - pomóc grzesznikowi w pokucie. Zachowajcie się jak godni rycerze. Kto wie, czy to nie z woli Bożej siostra wasza urodziła w odpowiedniej chwili, bez wielkiego pożytku, niestety, ponieważ mały król umarł, ale ostatecznie przyszła mu z pomocą. Królowa Klemencja pragnąc okazać swą wdzięczność zapisze dziecku mamki pensję w wysokości pięćdziesięciu liwrów rocznie ze swego wdowiego uposażenia. Prócz tego trzysta liwrów w złocie już teraz zostanie im doręczone. Pieniądze są tutaj w pękatym haftowanym trzosie. Obaj bracia Cressay nie potrafili ukryć wzruszenia. Fortuna spadała im z nieba, możność podwyższenia wyszczerbionego muru, który opasywał zamek, pewność sutego jadła przez cały rok, nareszcie perspektywa zakupu zbroi i wyekwipowania kilku niewolnych na zbrojnych pachołków, aby godnie stawić się do chorągwi na każde wezwanie! Wsławią się na polu bitwy! - Uważnie mnie wysłuchajcie - sprecyzowała pani de Bouville - owe dary przeznaczone są dla dziecka. Gdyby było zle traktowane albo spotkało je nieszczęście, dotacja oczywiście zostanie cofnięta. Godność mlecznego brata króla użycza mu dostojeństwa, które winniście szanować. - Oczywiście, oczywiście, zgadzam się... Ponieważ Maria kaja się - rzekł brat brodacz, zaprawiając swój pośpiech patosem - i ponieważ wstawiają się za nią tak dostojne osoby jak wy, Szlachetni Państwo... musimy przyjąć ją z otwartymi ramionami... Opieka królowej zmazuje jej grzech. I odtąd niech nikt, herbowy czy chłop, nie waży się przy mnie jej wyśmiewać. Utnę mu łeb. - A nasza matka? - spytał młodszy. - Podejmuję się ją przekonać - odparł Jan. - Po śmierci ojca jestem głową rodziny. Nie należy o tym zapominać. - Złożycie przysięgę na Ewangelię - podjęła pani de Bouville - że nie będziecie słuchać ani powtarzać cokolwiek wasza siostra mogłaby opowiadać, że widziała podczas swego tu pobytu, bo to są sprawy Korony, które należy zachować w ścisłej tajemnicy. Nic zresztą nie widziała; karmiła i koniec! Ale siostra wasza ma bujną wyobraznię i lubi opowiadać niestworzone rzeczy; wyraznie wam dowiodła... Hugonie! Idz po Ewangelię. Pismo święte po jednej stronie, trzos ze złotem po drugiej i królowa na przechadzce w ogrodzie... Bracia Cressay przysięgli milczeć o wszystkich sprawach związanych ze śmiercią króla Jana I, czuwać nad dzieckiem siostry, żywić je i strzec, a takoż wzbraniać wstępu uwodzicielowi. - Ach! Przysięgamy z całego serca! Niech nigdy się nie pojawi ten łobuz! - krzyknął starszy. Młodszy okazywał mniej zacietrzewienia w niewdzięczności. Nie mógł się powstrzymać od myśli: W każdym razie gdyby nie Guccio... - Będziemy się zresztą dowiadywali, czy dochowujecie waszej przysięgi - rzekła pani de Bouville. Zaofiarowała się, że natychmiast odprowadzi obu braci do klasztoru klarysek. - Za wiele trudu sobie zadajecie, Dostojna Pani - rzekł Jan de Cressay - ochoczo pójdziemy sami. - Nie, nie, winnam pójść z wami. Matka przeorysza bez mojego zezwolenia nie wypuści Marii. Oblicze brodacza sposępniało. Rozmyślał. - Co wam? - spytała pani de Bouville. - Czy macie jakieś kłopoty? - Otóż... chciałbym wpierw kupić muła pod wierzch dla siostry. Wówczas gdy Maria była w ciąży, kazał jej jechać na oklep z Neauphle do Paryża; lecz obecnie, gdy ich wzbogaciła, zależało mu, aby powrót odbył się godnie. Muł damy Eliabel zdechł zaś w ubiegłym miesiącu. - Jeśli tylko na tym wam zależy - rzekła pani de Bouville - damy wam swego, Hugonie! Każ osiodłać jednego z naszych mułów. Bouville towarzyszył żonie i obu braciom de Cressay aż do zwodzonego mostu. Chciałbym umrzeć, żeby wreszcie przestać kłamać i lękać się - myślał nieszczęsny człowiek, wychudzony i drżący patrząc na ogołocony las. Paryż!... nareszcie Paryż! - powtarzał sobie Guccio Baglioni, przejeżdżając przez bramę Zwiętego Jakuba.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|