|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lewis jej to uniemożliwił - złapał ją za rękę i nie zamierzał puścić. - Wcześniej czy pózniej i tak będziesz musiała stanąć z nim twarzą w twarz - rzekł półgłosem. - Dowiedzmy się, co ten biedak ma do powiedzenia, zanim wezmiesz nogi za pas. Lavender uśmiechnęła się niepewnie. - Nie jestem tchórzem, nie ucieknę! Ale potrzebuję czasu, żeby wszystko przemyśleć. Lewis skinął głową. - Będziesz miała tyle czasu, ile ci będzie trzeba, obiecuję solennie, lecz najpierw wysłuchajmy pana Hammonda. Przerwał, kiedy do gabinetu wszedł Barney, jednakże, chociaż puścił rękę siostry, nie odszedł zbyt daleko. Lavender uznała to za dobry znak. Zdaje się, że bez względu na to, jak bardzo się skompromitowała, ani Lewis, ani Caroline nie zostawią jej własnemu losowi. Barney wszedł do pokoju sprężystym krokiem, lecz niewyrazna mina zadawała kłam pozornej pewności siebie. Pobladły i spięty, zwrócił się wprost do Lewisa. - Proszę o wybaczenie, że wdarłem się w taki sposób do pańskiego domu, kapitanie Brabant. Zdaję sobie sprawe, że musi się to wydawać dość niezwykłe, jednakże sprawa, z którą przychodzę, jest szczególnej wagi. - Jego spojrzenie po raz pierwszy zwróciło się ku Lavender. - Czy mógłbym porozmawiać z panem w cztery oczy? - Naturalnie - zgodził się Lewis z podejrzaną skwapliwością. - Domyślam się, że potem będzie chciał pan porozmawiać z moją siostrą, panie Hammond? - Ja... tak. - Spojrzenie Barneya znów przeniosło się na Lavender i mogłaby przysiąc, że na moment złagodniało. - Panno Brabant, proszę o wybaczenie. - Nie ma tu nic do wybaczenia, sir - powiedziała drżącym głosem, na co zareagował nikłym uśmiechem, pełnym smutku. Zwróciła się do Lewisa: - Będę w bibliotece. Lewis skinął głową, uśmiechając się dla dodania siostrze odwagi. Zaraz potem wyszła z gabinetu i delikatnie zamknęła za sobą drzwi. W domu panowała cisza. Caroline widocznie udało się odnotować Julię, a cała służba udała się do swoich pomieszczeń za drzwi przesłonięte zielonym suknem. Lavender weszła do biblioteki i usiadła skulona w wykuszu okiennym. Czuła, jak radość poprzedniego dnia umyka, wysypuje się z niej niczym pierze z rozprutej poduszki. Za- częła się zastanawiać, czy przypadkiem sobie nie wyobraziła, że ona i Barney mogą być razem szczęśliwi. Być może oszukiwała samą siebie, że zdoła go przekonać, by przestał przywiązywać wagę do dzielących ich różnic. Teraz, kiedy cała sprawa wyszła na jaw, odnosiła wrażenie, że wszyscy myślą wyłącznie o tym. Westchnęła. Kiedy mężczyzna żenił się, zwłaszcza dla pieniędzy, z kobietą stojącą niżej od niego w hierarchii społecznej, nie wywoływało to szczególnego zdzi- wienia. W przypadku kobiety rzecz miała się zgoła inaczej. Lavender rozumiała, co sugerował brat, i zdawała sobie sprawę, że w oczach całego świata popełniłaby pożałowania godny mezalians. Nie dalej jak wczoraj Barney stanowczo oświadczył, że nigdy nie poprosi jej o rękę. Teraz jednak został w pewnym sensie do tego zmuszony. Nie wiedziała, jak długo siedziała w bibliotece, kiedy drzwi się otworzyły i do środka wszedł Barney. Wciąż był bardzo blady mimo opalenizny i miał kamienną twarz. Lavender wstała, nagle zdenerwowana. Barney przeciął pokój, zbliżył się do niej i ujął jedną z jej chłodnych rąk w swoje. - Panno Brabant, wczoraj tłumaczyłem, dlaczego nie mogę się pani oświadczyć mimo szacunku, jakim panią darzę. Teraz jednak wszystko wskazuje na to, że wy- stawiłem na szwank pani reputację. Przyjmuję, że to prawda, i zgadzam się wziąć na siebie całą odpowiedzialność. Dlatego też poprosiłem pani brata o pozwolenie ubiegania się o pani rękę. - Skrupulatnie cofnął się o krok i puścił jej dłoń. - Uczyniłaby mi pani wielki zaszczyt, niezwykły zaszczyt, gdyby zgodziła się pani zostaać moją żoną. Lavender wzięła głęboki oddech. Jego słowa ją zraniły bo nie zadał sobie trudu, by ukryć, że oświadcza się bo nie ma innego wyjścia. Nie chciała, żeby odbyło się to w ten sposób i uznała za wyjątkowo okrutne, że nie miała szansy z nim porozmawiać i nakłonić go do nmiany zdania. Spróbowała zdobyć się na uśmiech. - Proszę, może usiądziemy i porozmawiamy o całej sprawie w wygodniejszej pozycji? Mam poważne obawy że taka dawka emocji wkrótce po śniadaniu może mnie zwalić z nóg. Barney uśmiechnął się słabo, ale kiedy już siedział przy niej w wykuszu okiennym, widać było, że nieco się odprężył. Znów wziął ją za rękę, tym razem bardziej naturalnie. - Lavender, przykro mi, że nie wygląda to tak, jakbyś sobie życzyła. Bogu wiadomo, że mam dla ciebie wiele szacunku i niczego nie pragnę bardziej niż tego, byś została moją żoną. Ale - potrząsnął głową - muszę cię też prosić o to. żebyś zastanowiła się nad zmianami, jakie zajdą w twoim życiu, gdybyś zdecydowała się za mnie wyjść. Niespokojnie zerwał się z miejsca, zupełnie jakby nie był w stanie znieść myśli, które kłębiły mu się w głowie, oddalił się od niej o parę nerwowych kroków, po czym stanął zwrócony twarzą do niej i w przystępie rozpaczy rozłożył ręce. - Serce mi pęka, że muszę cię prosić o coś takiego! Ile czasu musi upłynąć, zanim pożałujesz tak pospiesznego małżeństwa? Możesz stać się zgorzkniała i pełna urazy, bo nieustannie będziesz myślała o tym, co stra- ciłaś! Musiał zauważyć, że odruchowo zaprzeczyła, bo podjął pospiesznie: - Och, teraz mówisz, że nigdy nie będziesz się tak czuła, ale sama powiedz, co ja ci mogę dać? Nie mam nawet zawodu! I co, będziesz mieszkała nad sklepem kupca bławatnego? Ty, dama wychowana w Hewly Manor? Będziesz stała wraz ze mną za ladą, zajmowała się klientami, na każde zawołanie mego ojca? - Gwałtów-nie odwrócił się do niej plecami. - To niedopuszczalne! A jednak właśnie o to cię proszę, bo teraz jestem zobowiązany zaoferować ci moje nazwisko - to wszystko, czym mogę cię obdarzyć. Nie mam ani domu, ani zawodu, niczego, co należałoby do mnie! Lavender zatkała dłońmi uszy. - Barney, nie będę tego słuchać! Nie musi być tak. - Ale tak właśnie jest! - Oczy Barneya były teraz czarne z tłumionej furii. Lavender jak przez mgłę uświadomiła sobie, że jego gniew nie jest skierowany przeciwko niej, tylko wynika z frustracji i okrucieństwa sytuacji, w której znalezli się oboje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|