|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
budującą centra handlowe i szpitale. Chwyciła drugą poduszkę; już zamierzała ją cisnąć przez pokój, kiedy nagle coś zaczęło kiełkować w jej pamięci. Zaraz, zaraz, skandal... związany nie z firmą, lecz... to było kilka lat temu... Ludzie na przyjęciu szeptali o... Cholera! Nie była w stanie odtworzyć szczegółów. Może Sheila Hourback jej pomoże? Może to stare nudne babsko w końcu na coś się przyda? Zerwawszy się z łóżka, podbiegła do telefonu. Shane z zaaferowaniem opowiadała trzem zasłuchanym chłopcom szczegółowy przebieg bitwy nad potokiem Antietam, kiedy do sklepu wmaszerował Vance. Posłała mu uśmiech. Głos miała rześki, ale wciąż była blada. To go przekonało, że słusznie postąpił, odwiedzając jej matkę. Wiedział, że dziewczyna wkrótce dojdzie do siebie, ale nie w tym rzecz. Po prostu każdy ma kres wytrzymałości; ileś może znieść, a potem... Spostrzegłszy Pat, która odkurzała eksponaty, Vance podszedł się przywitać. - Hej. - Uśmiechnęła się przyjaznie. - Co u ciebie? - W porządku. - Zerknął w bok, sprawdzając, czy Shane wciąż jest zajęta. - Słuchaj, chciałem z tobą pogadać o tym komplecie mebli do jadalni. - No tak, jeszcze nie sprostowałam całego nieporozumienia. Shane mówiła... - Chcę go kupić. - Ty? - Tak, dla Shane. Pod choinkę. - Ojej, to cudownie! - ucieszyła się. W głębi duszy była romantyczką. - Te meble należały do jej babci. Shane je uwielbia. - Wiem. Mimo to uparła się je sprzedać. - Podniósł w zadumie porcelanową filiżankę. - Z kolei ja uparłem się je kupić. Ona jednak się temu stanowczo sprzeciwia. - Mrugnął porozumiewawczo do dziewczyny. - Ale przecież nie może odmówić przyjęcia prezentu gwiazdkowego, prawda? - Prawda - przyznała z szerokim uśmiechem Pat, doceniając przebiegłość Vance'a. A zatem w plotkach, które krążą po miasteczku, tkwi ziarno prawdy, pomyślała uradowana. Shane i Vance mają się ku sobie. - Tylko że... ten komplet jest piekielnie drogi. - Nie szkodzi. Zaraz wystawię ci czek... - Nagle Vance uzmysłowił sobie, że wkrótce cały Sharpsburg będzie szumiał o jego bogactwie. Postanowił, że musi jak najszybciej porozmawiać z Shane. - Przyczep kartkę Sprzedane . - Zobaczywszy, że trzej chłopcy szykują się do wyjścia, dodał pośpiesznie: - Ale nic nie mówi Shane. Chyba że sama spyta. - W porządku. Zresztą jeśli spyta, powiem, że klient prosił o przechowanie mebli aż do świąt. - Doskonały pomysł. Dzięki. - Vance... - Pat zniżyła głos do szeptu. - Ona jest dziś jakaś smutna. Może byś ją gdzieś zabrał i spróbował rozweselić? Albo... - urwała. - Jak ty to robisz, Shane? - zwróciła się do swojej szefowej. - Przez dwadzieścia minut te małe potworki słuchały cię z zapartym tchem. To synowie Clinta Drummonda - wyjaśniła Vance'owi. - Z powodu opadów śniegu zamknięto szkołę. - Shane odruchowo wyciągnęła rękę w stronę Vance'a. - Chłopcy przyszli spytać o dokładny przebieg bitwy nad Antietam. Zamierzają urządzić własną. Na śnieżki. - Wez kurtkę - powiedział Vance, cmokając ją w czoło. - Co? - I czapkę. Na dworze jest zimno. Roześmiała się wesoło. - Wiem, głuptasie. Spadło już piętnaście centymetrów śniegu. - Więc powinniśmy jak najszybciej ruszać. - Klepnął ją przyjaznie w pupę. - I nie zapomnij o śniegowcach. Tylko się pośpiesz. - Przecież jest środek dnia - sprzeciwiła się. - Nie mogę zostawić wszystkiego na głowie Pat. - Wychodzimy w sprawach służbowych - oznajmił z powagą. - Musisz kupić choinkę. - Nie za wcześnie? - Czy nie za wcześnie? - Pokręcił z niedowierzaniem głową. - Zostały dwa tygodnie do świąt. Większość przyzwoitych sklepów wystawiła choinkę już na początku grudnia. - Wiem, ale... - %7ładne ale - przerwał. - Musisz zadbać o świąteczny wystrój. Według najnowszych badań, w świątecznie udekorowanym sklepie ludzie wydają prawie o trzynaście procent więcej niż w tym samym sklepie, kiedy nie jest udekorowany. Shane zmrużyła oczy. - Niby kto prowadził te badania? - Centrum Badań Atmosfery Zwiątecznej - odparł Vance. Po raz pierwszy od dwudziestu czterech godzin wybuchnęła szczerym śmiechem. - Ale z ciebie kłamczuch! - Wcale nie. Zresztą co za różnica? Bierz kurtkę. - Ale, Vance... - Och, Shane, nie upieraj się. - Pat popchnęła ją lekko w stronę schodów. - Przecież sama sobie poradzę. W taką pogodę klienci nie będą walić oknami i drzwiami. A poza tym - dodała przebiegle, wyczuwając nastrój swojej pracodawczyni - miło by było mieć drzewko. Przygotuję dla niego miejsce w oknie, dobrze? - Nie czekając na odpowiedz, zaczęła przesuwać meble. - Biegiem. I nie zapomnij o rękawiczkach - dorzucił Vance, kiedy Shane się zawahała. - No dobrze. - Poddała się. - Za moment wrócę. Dziesięć minut pózniej siedziała obok Vance'a w jego furgonetce. - Ojej, jak pięknie! - zawołała, rozglądając się wokoło. - Uwielbiam pierwszy śnieg. Patrz, mali Drummondowie. Spojrzawszy we wskazanym kierunku, zobaczył trzech urwisów okładających się kulkami śnieżnymi. - Bitwa rozpoczęta. - Zdaje się, że generał Burnside ma problemy... - Popatrzyła ponownie na Vance'a. - O czym szeptałeś z Pat, kiedy poszłam na górę? - Próbowałem się z nią umówić na randkę. Aadna z niej dziewczyna. - Tak uważasz? Szkoda by było, gdyby przed samymi świętami straciła pracę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|