|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, czy zdołamy się wewnątrz wszyscy pomieścić. Kiedy zaczęliśmy wchodzić po rampie, drzwi przyczepy się otworzyły. Stanęła w nich chuda kobieta ubrana w tanią sukienkę. Jej patykowate nogi wystawały z dużych sportowych butów, takich do kostek, jakie reklamują w telewizji byli koszykarze. Nie była ani brzydka, ani ładna. Po prostu nijaka. Miała bardzo krótko, tuż przy skórze obcięte włosy i nosiła okulary. Grube szkła wydawały się powiększać jej oczy. Patrzyła na nas twardym wzrokiem, prawie wrogo. - Cześć, Mildred - powiedział, podchodząc do niej, Mickey. - To jest Charley Sloan. Zlustrowała mnie od góry do dołu. Takim spojrzeniem kobiety oceniają na targu, czy ryba jest świeża. Nie wyciągnęła ręki, tylko kiwnęła głową i odstąpiła od drzwi. - Wejdzcie - rzekła tonem wskazującym, że będziemy zaledwie tolerowani, nic ponadto. Nie byłem przygotowany na panujący wewnątrz odór. - Przydałoby się sprzątanie - usprawiedliwiła się Mildred - ale po prostu nie miałam czasu. Kiedy weszliśmy do środka, przyczepa się zachybotała. Potrwało z dobrą minutę, zanim moje oczy przyzwyczaiły się do panującego w niej mroku. Chyba bym wolał, żeby tak się nie stało. Prawie całe wnętrze zajmował specjalny fotel na kółkach. Ręce mężczyzny przymocowane były do jego boków bandażami, podobnie patykowate nogi, oparte na mocno odsuniętym stopniu. Głowa również trzymała się na swoim miejscu tylko dzięki bandażom. Migoczące światło telewizorka ustawionego na półce naprzeciwko rzucało niesamowite refleksy na jego twarz. Zauważyłem, że obraz jest nieostry. Głos był ustawiony tak cicho, że z trudem można było dosłyszeć tylko co poniektóre słowa. -Jak się masz, Will? - zapytał Mickey, zupełnie nieświadom niestosowności takiego powitania. - To jest pan Sloan. Wystąpi w twojej sprawie w sądzie apelacyjnym. - Witam - powiedział McHugh, spróbował się uśmiechnąć, ale nie bardzo mu to wyszło. Widziałem zdjęcia i kasetę wideo, którymi Mickey posłużył się w czasie procesu, ale mimo to nie byłem przygotowany na tak straszliwą rzeczywistość. Mężczyzna wyglądał jak szkielet-kości policzkowe prawie przebijały jego naciągniętą skórę twarzy. Sprawiał wrażenie, jakby miał dziewięćdziesiąt, a nie trzydzieści pięć lat. Był nieuczesany, a ten, kto go golił, pozostawił na brodzie nietknięte kępki. -Jezu, Will - odezwała się jego żona nieprzyjemnie zawodzącym głosem. - Znowu się zsikałeś. - Przesadnie mocno pociągnęła nosem. - Nie wiem, Milly - odpad cicho, głosem stłumionym oceanem nieszczęścia. - Nic nie czuję, wiesz przecież. - Długo tutaj będziecie? - zapytała Mildred Mickeya. - Nie sądzę. - W takim razie przebiorę go pózniej. - Odwróciła się i wyszła. - Przepraszam - rzekł Will McHugh. - Nie mam nad niczym kontroli. Ona zmienia mi pieluchy kilka razy dziennie. - Znowu spróbował się uśmiechnąć, jakby chcąc obrócić wszystko w żart, i znów mu się nie udało. - Nie przejmuj się, Will - powiedział Mickey, usuwając jakieś rzeczy z wyściełanej ławeczki. Usiadł, a ja obok niego. Oczy McHugha podążyły za nami. Aawka była bardzo mała. Wszystko w tej przyczepie było małe. Zrobiło mi się nieprzyjemnie gorąco. W tym momencie zauważyłem lśnienie elektrycznego grzejnika tuż za fotelem inwalidzkim. - Pan Monk twierdzi, że jest pan specjalistą od takich apelacji - zwrócił się do mnie Will. Mówił dziwnie przyciszonym głosem. - Zajmuję się takimi sprawami - potwierdziłem. - Czy wygramy? - Mamy spore szanse. - Gdy wypowiadałem te słowa, ujrzałem w oczach Mickeya Mońka panikę. - Tylko szansę, mój Boże. - Oczy McHugha w jednej chwili napełniły się łzami. - Duże szanse - dodałem szybko, żeby podnieść na duchu tak jego, jak i siebie. - Chciałbym zadać panu kilka pytań na temat wypadku. Czytałem pańskie zeznanie złożone w czasie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|