|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ska, harcownicy nękali nieprzyjaciela. JSS zawrócił i z hałasem skierował się w stronę rozbłysków, odwrócił się burtą do miasta i oddał salwę. Rozbłyski oddawanych wystrzałów znakomicie oświetlały scenerię, rysując setki rozbieganych dookoła, niewielkich, ciemnych sylwetek. Na miasto spadł z atakującego JSS śmiertelny deszcz salw artyleryjskich. Bombardowanie zrobiło szerokie wyrwy w ceglanych pueblach. Ludzie biegali tam i z powrotem, krzycząc i wyjąc. Mavra i Joshi skulili się w swoich klatkach; on ze strachu, ona w bezsilnej wściekłości. Niedaleko nich ktoś wybiegł na rynek. Rozgonić trzodę! rozkazał. Zatruć nieckę z wodą! Uciekać! Ucie- kać! krzyczał. Sylwetki rozpierzchły się, by uniemożliwić napastnikom korzystanie z owo- ców zwycięstwa. Ktoś przebiegł wzdłuż zagrody, otwierając furtki. Przerażone 123 zwierzęta rozbiegły się na wszystkie strony. Nie zatrzymał się jednak przy ich klatce, lecz uciekł. Pocisk rozerwał się bardzo blisko nich i jakiś odłamek uderzył w klatkę. Sku- lili się tak blisko siebie, jak tylko mogli, próbując odsunąć się jak najdalej od śmiertelnych wybuchów. Drugie uderzenie, potem trzecie, bardzo bliskie, trafiło we wznoszący się nad ich klatką budynek z cegły. Wielki kawał gruzu upadł, uderzając w ścianę ich klat- ki i rozdzierając siatkę. %7ładne z nich nie czekało ani sekundy, nie potrzebowali się porozumiewać; dopadli do dziury. Ciężko było się wydostać. Część klatki wciąż tarasowała im drogę i Joshi utknął, boleśnie zawieszony na brzuchu, do połowy na zewnątrz. Mavra, widząc, w jakim jest kłopocie, przyskoczyła do niego i trąciła go w pośladki, wypychając na zewnątrz, lecz nie obyło się bez przecięcia na brzuchu. Upadł na ziemię i teraz ona podjęła próbę. Jej nogi były po prostu za krótkie, tłu- ste, świńskie ciało było zbyt ciężkie i zawisła tak samo jak on. Nie myśląc o bólu i przerażeniu, pokuśtykał do niej. Rozpaczliwie zakołysała się w przód, próbując obniżyć przednią część ciała. W końcu udało mu się złapać ją zębami za przednią racicę. Pociągnął. Ostre kły rozdarły jej ciało, ale to wystarczyło i stoczyła się na niego. Dzwignęła się i stwierdziła, że nie może oprzeć się na zranionej nodze. Trzy będą musiały wystarczyć, powiedziała sobie i ruszyła, byle jak najdalej od zamieszania. Szybko podążył za nią. Dookoła nich z głośnym grzmotem padały pociski, biegali rozkrzyczani, wy- jący Mucrolianie; strzelali w noc na oślep i od czasu do czasu umierali. Gdy siły atakujących zbliżyły się, w ciemności zaroiło się od mnóstwa biało- -pomarańczowych świetlików. Nie podjęli żadnych kroków, by otoczyć miasto, prawdę mówiąc, mieli nadzieję, że obrońcy wycofają się. To oaza była ich celem, a nie ludzie. Zrozumiawszy to, Mavra i Joshi podążyli w ciemność na tyłach, gdzie nie było widać błysków. Ich największą troską było uniknięcie stratowania przez przerażone zwierzęta i wycofujących się Mucrolian. Kolejna trudność polegała na tym, by nie dać się zastrzelić przez ogarniętych paniką obrońców. W końcu odgłosy bitwy przycichły za ich plecami. Atak powiódł się. Po raz kolejny byli wolni. Pojawił się jednak następny problem: będą musieli dzielić surową krainę z dużą liczbą uciekinierów, dla których pierwszorzędne znaczenie będzie miało zdobycie żywności. Jeśli świnie zostaną złapane, pomysł o hodowli przejdzie do historii. * * * Zwiatło brzasku odsłoniło przed oczami trzech powietrznych obserwatorów niesamowity widok. Z wysokości czterystu metrów ujrzeli pustynne terytorium w 124 całej okazałości, aż po zamglone góry w oddali. Tam, w dole była jatka; martwe! ciała, kadłub JSS, zbombardowane budowle oazy. Duża grupa Mucrolian ściągała mętny kożuch z powierzchni stawu, by woda mogła być znowu zdatna do użytku. Milczące JSS napastników stało w pobliżu. Obok niego pracowało prowizoryczne urządzenie, hałaśliwie filtrując wodę, by przetłoczyć ją do kotłów imponującej, bojowej machiny. Mój Boże! To było wszystko, na co mógł się zdobyć Renard. Jeśli byli w tym wraku, nie wiem, jak mogliby ujść cało powiedziała posępnie Vistaru. Ta Mavra Chang dokona tego zapewniła ją Wooley chłodnym, pewnym głosem Yax. Tutaj jednak nie lądowałabym ani nie zatrzymywałabym się na długo. Nawet z tej wysokości widać, że większość zwierząt została zabita albo uciekła. Słońce wstało. W dalszym ciągu trzymałabym się najkrótszej, prostej drogi do Gedemondas. Oni tam będą. Pozostała dwójka chciałaby być tego tak samo pewna. Na północny wschód od zbombardowanej oazy mogli czasami dostrzec sfory mucroliańskich uciekinierów. Niektórzy z nich, dobrze uzbrojeni, próbowali się przegrupować. Raz czy dwa razy ci z ziemi zauważyli dziwne stworzenia u góry. U niektórych wzbudziło to podniecenie, oddali w ich kierunku kilka strzałów, lecz przeważnie byli ignorowani. Z całej trójki Yaxa odznaczała się najlepszym wzrokiem. Przewyższała ich znacznie w rozróżnianiu kolorów, kontrastów, głębokości i wszelkich innych pa- rametrów, a więc zdali się na Wooley przy starannym przeczesywaniu terenu. Kilkakrotnie spostrzegła niewielkie zwierzęta, więc zniżyli lot, by dokonać z bliska inspekcji, lecz one zawsze okazywały się tylko zwykłymi zwierzętami. Wczesnym popołudniem fałszywe alarmy zaczęły całej trójce działać na ner- wy. Może powinniśmy udać się dalej zaproponowała Vistaru. Zbadamy drogi aż do granicy, a potem zawrócimy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|