|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mi wprost, że nie odwzajemnia moich uczuć. Wyprowadzić się! Wolał się wynieść, niż spędzić ze mną jeszcze jeden dzień! Jaka ze mnie żałosna nieudacznica! Opadłam, szlochając, z powrotem na krzesło przy biurku ojca Dominika. Nie obchodziło mnie, co myśli ojciec Dominik - wiecie, o tym, że płaczę z powodu chłopaka. Nie mogłam przecież przestać go kochać ot, tak, nawet jeśli wiedziałam - a teraz już nie miałam wątpliwości - że w drugą stronę to nie działa. - N - nie rozumiem - wydusiłam z twarzą w dłoniach. - Co... co takiego zrobiłam zle? W głosie ojca Dominika brzmiała leciutka nutka przygnębienia. - Nic, Susannah. Niczego zle nie zrobiłaś. Tak będzie po prostu lepiej. Z pewnością sama to rozumiesz. Ojciec Dominik naprawdę nie za dobrze sobie radzi w roli pocieszyciela ofiar miłosnych zawodów. Duchy, owszem. Dziewczęta, którym pękło serce? Nie bardzo. A jednak zrobił, co mógł. Wstał zza biurka, obszedł je i jedną dłonią, wyraznie zmieszany, zaczął poklepywać mnie po ramieniu. To mnie zdumiało. Ojciec Dominik nie należał do osób, którym łatwo przychodzi tego rodzaju kontakt. - Spokojnie, Susannah - powiedział. - No, cicho, cicho. Wszystko będzie dobrze. Akurat będzie. Nigdy nie będzie dobrze. Ojciec Dominik jeszcze nie skończył. - Nie możecie tego dalej ciągnąć w ten sposób. Jesse musi odejść. To jedyne wyjście. Zaśmiałam się gorzko, wbrew woli. - Jedyne wyjście? Musi opuścić dom? - zapytałam, gniewnym gestem wycierając oczy skrajem zamszowego rękawa kurtki. A wiadomo, jak słona woda działa na zamsz. Oto, do jakiego stanu mnie to wszystko doprowadziło. - Nie sądzę. - To nie jest jego dom, Susannah - powiedział łagodnie ojciec D. - To twój dom. To nigdy nie był dom Jesse'a. To tylko karczma, w której go zamordowano. Z przykrością stwierdzam, że na dzwięk słowa zamordowano rozpłakałam się jeszcze bardziej. Ojciec D ponownie poklepał mnie po ramieniu. - Uspokój się - powiedział. - Musisz to przyjąć dojrzale, Susannah. Wymamrotałam coś niezrozumiałego. Sama nie wiedziałam, co to było. - Nie mam wątpliwości, że sobie z tym poradzisz, Susannah - stwierdził ojciec Dominik - tak jak radziłaś sobie dotąd ze wszystkim innym... cóż, jeśli nie z przekonania, to siłą woli. A teraz lepiej już idz. Pierwsza lekcja już się prawie skończyła. Nie poszłam. Siedziałam tam, od czasu do czasu żałośnie pociągając nosem, podczas gdy łzy ciekły mi strumieniem po twarzy. Dobrze, że użyłam dzisiaj wodoodpornej mascary. Ojciec D, zamiast okazać litość, jak przystało na duchownego, popatrzył na mnie podejrzliwie. - Susannah - powiedział - mam nadzieję... chyba nie muszę... cóż, czuję się zobowiązany ostrzec cię... Jesteś bardzo upartą dziewczyną, ale mam szczerą nadzieję, że pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałem. Nie wolno ci próbować usidlić Jesse'a swoimi kobiecymi wdziękami. Mówię poważnie, tak jak ci mówiłem wcześniej. Jeśli musisz się wypłakać z tego powodu, zrób to teraz, w gabinecie. Ale nie płacz przy Jessie. Nie utrudniaj mu tej sytuacji bardziej, niż już to się stało. Rozumiesz? Tupnęłam nogą, ale czując gwałtowny ból promieniujący na całą nogę, natychmiast tego pożałowałam. - Boże - powiedziałam niezbyt grzecznie. - Za kogo ksiądz mnie ma? Myśli ksiądz, że będę go błagać, żeby został, czy co? Jeśli chce odejść, to w porządku. Bardziej niż w porządku. Cieszę się, że odchodzi. - Z gardła wydarł mi się kolejny, zdradziecki szloch. - Chcę tylko, żeby ksiądz wiedział, że to niesprawiedliwe. - Mało jest w życiu sprawiedliwości, Susannah - powiedział ojciec Dominik ze współczuciem. - Ale nie muszę ci chyba przypominać, że otrzymałaś w życiu dużo, dużo więcej łaski niż inni ludzie. Masz wyjątkowe szczęście. - Szczęście - parsknęłam szyderczo. - Tak, rzeczywiście. - Chyba już ci trochę przeszło, Susannah - powiedział ojciec Dominik, patrząc na mnie. - Więc może teraz nie miałabyś nic przeciwko temu, żeby pobiec na lekcję. Mam mnóstwo pracy w związku z jutrzejszym świętem... Pomyślałam, ilu rzeczy mu, w gruncie rzeczy, nie powiedziałam. To znaczy o Craigu i Neilu Jankowie, nie wspominając już o Paulu, doktorze Slaskim i zmiennikach. Należało mu powiedzieć o Paulu. Przynajmniej coś na temat jego teorii zaczynania wszystkiego od początku. A może i nie. Paul zdecydowanie nie był skruszonym barankiem, o czym mogły zaświadczyć moje obolałe stopy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|