|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
materialnym było rysowanie do pism satyrycznych. Redaktor Sowizdrzała dawał mi tematy do rysunków, wolałem jednak własne tematy i sam zacząłem redagowad podpisy pod karykatury. Powoli, niepostrzeżenie coraz częściej dawałem podpisy pod rysunki własne i prace kolegów i w tej dwoistości jak wieloryb, chod formalnie należałem do ssaków, zachowywałem się jak ryba. Co mnie pchało do pisania? Wydaje mi się, że mój temperament i bojowośd nie znajdowały wyżycia w rysunku i obrazie. Moja grafika była raczej liryczna, a pióro drapieżne. Z czasem i liryka znalazła swój wyraz w moim pisarstwie, główną jednak cechą mego charakteru była zawsze pasja zwalczania, demaskowania wszystkiego, co wydawało mi się złem, i propagowania idei, w które wierzyłem z całą żarliwością. Namiętnie propagowany pacyfizm i nienawiśd do wojny nudziły chwilami najwierniejszych czytelników dośd popularnych w Polsce moich Kronik tygodniowych . Redakcja Sowizdrzała imponowała mi i czarowała. Z tych mrocznych i tajemniczych pokoików na ulicy %7łelaznej nagryzmolone przeze mnie świstki szły do drukarni, gdzie ulegały magicznej przemianie, stawały się czymś ważnym i powszechnym. Odnajdywałem je na szpaltach Sowizdrzała jako coś znanego, a jednak nowego i odczytywałem te głupstwa po parę razy. Osoba redaktora imponowała mi nie mniej niż lokal redakcji. Był to płowy, brodaty blondyn z blizną na czole i bardzo piskliwym organem głosu. Z czasem przekonałem się, że w pokoikach redakcyjnych nie było nic istotnie tajemniczego poza niezwykłą ilością śmieci i brudów, a blizna na czole redaktora była lekkim przypadkowym zadrapaniem, które usunęło z czoła mego szefa warstwę kurzu nagromadzoną tam od lat wielu. Pod tym zadrapanym czołem rodziło się wiele pomysłów śmiałych, a nawet wręcz bezczelnych. Redaktor Sowizdrzała był wynalazcą reklam ujemnych. Na łamach jego pisma co pewien czas ukazywały się takie na przykład wierszyki: Strzeżcie się Wolaoskiego, bo to prawda szczera, że przy kupnie losów okropnie nabiera . Po pewnym czasie wierszyk ten znikał, natomiast zjawiało się ogłoszenie firmy Wolaoski. Reklamy rymowane zjawiały się wtedy często na łamach pism codziennych, tygodników i na ekranach kinowych. Zwykle bywały one płodem natchnienia domorosłych poetów lub ajentów ogłoszeniowych. Pamiętam takie dwa pełne wdzięku utwory reklamujące w Kurierze Warszawskim koniak Szustowa. Pierwszy był apelem lirycznie matrymonialnym: Hej, ty dziewczyno, ty nie jesteś pusta, %7łe się zaręczasz z panem Henrykiem. Ten człowiek dobre ma gusta, Bo się zachwyca Szustowa koniakiem. Ponieważ asonanse nie były jeszcze w powszechnym użyciu i stosowane były tylko w poezji ludowej, czytaliśmy dla rymu nie z panem Henrykiem, a z panem Henrakiem. Drugi wierszyk ozdobiony był rysuneczkiem przedstawiającym młodego chłopczyka rozmawiającego ze staruszkiem. Pod rysunkiem był tekst następujący: Czemu, dziadziu, nie umierasz, Chod ci się trzęsie głowa? Bo ja piję nieraz Koniaczek Szustowa. Pytanie było dośd aroganckie, za to odpowiedz starca była pełna godności. Ogłoszenia rymowane umieszczane w Sowizdrzale stały oczywiście na znacznie wyższym poziomie formalnym. Władysław Nawrocki był nie tylko redaktorem Sowizdrzała , był on autorem Sonetów królewskich i tłumaczem poezji niemieckiej, francuskiej, angielskiej, włoskiej, czeskiej i węgierskiej. Oczywiście nadmiar zajęd nie pozwalał mu na zbytnie cyzelowanie przekładów i zmuszał go do pewnej bezceremonialności, zwłaszcza w poszukiwaniu rymów męskich. Pamiętam w jakimś jego przekładzie z Heinego zakooczenie strofy: I blady był na schwał . Wielka ilośd spełnianych funkcji wytworzyła w nim specyficzną skłonnośd do oszczędzania czasu i miejsca. Nawrocki pisywał na maszynie ciągiem, bez przerw między słowami. Dostałem kiedyś od niego taki liścik: PójdziepandosąduokręgowegonaMiodowąsalatrzeciasiądziePanprzymniepokażęPanufacetaktóregot rzebaujaid . Chodziło o narysowanie karykatury adwokata występującego po stronie przeciwnej w procesie prasowym przeciwko Sowizdrzałowi . Byd może mój pierwszy redaktor odznaczał się pewną dezynwolturą i nonszalancją wobec praw obowiązujących, miał za to odwagę, gest i pasję dziennikarską. Pamiętam, gdy w czasie pierwszej okupacji niemieckiej w roku 1916 stworzono Radę Regencyjną, daliśmy w Sowizdrzale rysunek przedstawiający kocioł i wielką warząchew. Pod rysunkiem dałem podpis: Będzie to rosół bez selera . Gubernatorem warszawskim był wtedy niemiecki generał Beseler. Po tym żarciku skonfiskowano numer Sowizdrzała i naznaczono Nawrockiemu wysoką karę pieniężną. Gdy pełen poczucia winy, skruszony przyszedłem do redakcji i zacząłem przepraszad Nawrockiego za ten ryzykowny kalambur, Nawrocki obruszył się i powiedział: Mój panie, albo się w pliszki gra, albo się pismo redaguje . Ulubionym aforyzmem Nawrockiego była często powtarzana sentencja: Dobry dziennikarz jest jak dobre jabłko, dojrzewa dopiero na słomie . Na słomie to oczywiście znaczyło w więzieniu. Aforyzm ten ma w sobie niewątpliwie pewną dozę prawdy, nie trzeba jednak zapominad, ze zarówno jabłka, jak i dziennikarze za długo przebywający na słomie przechodzą w następne po dojrzewaniu stadium, to znaczy gniją. Teren moich pierwszych wystąpieo pisarskich przypominał nieco amerykaoskie pisemka, o których mówi Mark Twain. Nie przejąłem po moim redaktorze zupełnej beztroski i nonszalancji w stosunku do pewnych tradycyjnych, mieszczaoskich norm etycznych, byd może jednak pózniejsza ostrośd i napastliwośd mego pióra wywodzi się właśnie z tego terminatorstwa w Sowizdrzale . Jako recenzent teatralny Sowizdrzała , a potem Wiadomości Literackich wprowadziłem nie spotykany przedtem w prasie polskiej rodzaj sprawozdao łączących lakonicznośd z brutalnością. Niektóre moje recenzje teatralne zawierały się czasem w jednym zdaniu. Pamiętam, że ze sztuki Sardou Kartka papieru napisałem tylko jedno słowo: Rolka . Ze sztuki Piąty do brydża napisałem: Ja byłem pierwszym wychodzącym . Jednocześnie z tą ciemną i napastliwą stroną mego charakteru obudził się w młodym malarzu i satyryku dośd wstydliwy liryzm, kult poezji Mickiewicza i pierwsze zachwyty nad parnasistami francuskimi. W tym to czasie, po długich wahaniach, wstydliwie ten fakt ukrywając, posłałem do Kuriera Warszawskiego trzy sonety: Michał Anioł , Boticelli i Rafael . Było to czcigodne pismo, którego właściciele od paru pokoleo żyli z nekrologów warszawskich mieszczan i kształtowania ich opinii za życia. Było to najpoczytniejsze pismo warszawskie, a w numerach niedzielnych pojawiały się tam wiersze poetów już uznanych, czasem zaś debiuty poetyckie. W parę dni po przesłaniu moich malarskich sonetów z radością przeczytałem w odpowiedziach od redakcji, że będą one drukowane w jednym z najbliższych numerów niedzielnych. Od tego czasu co niedzielę z bijącym sercem kupowałem numer Kuriera Warszawskiego . Płynął tydzieo za tygodniem, a wiersze się nie ukazywały. Wreszcie pewnej pamiętnej niedzieli znalazłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|