|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niedostępny? W Azji? Z pewnością uznał, że nie chce mieć z nią już nic wspólnego. - Powiedziała jej pani, że rodzę? - Tak, i że chce pani, by przyjechał do Londynu najszybciej, jak to możliwe. Czy mogę zrobić coś jeszcze? - Nie - wyszeptała. R L T Nic więcej nie można było zrobić. Jeśli Talos jest w Azji, nigdy nie dotrze do Londynu na czas. Nawet, jeśli będzie chciał. Gospodyni poleciła szoferowi podstawić samochód. Eve ukryła twarz w dłoniach. Dlaczego była taka zaślepiona? Talos dawał jej miłość, a ona odrzuciła go. Teraz urodzi dziecko w samotności. I sama je wychowa. Już do końca życia będzie... sama. I to wszystko jej wina. Z jej ust wyrwał się drżący szloch, gdy usłyszała hałas. Ktoś z krzykiem dobijał się do drzwi. - Wpuśćcie mnie, do diabła! Wiem, że ona tam jest! Drzwi do jadalni otworzyły się z hukiem. Uniosła wzrok i zobaczyła, jak Talos bezceremonialnie wymija gospodynię i wbiega do domu. Padł na kolana przed Eve. - Wiem, że powiedziałaś, że nie chcesz mnie znać, ale jeśli teraz mnie wyrzucisz... - Nie - wyszeptała, obejmując go za szyję z głośnym szlochem. - Nigdy tego nie zrobię. Przyjechałeś! Tak bardzo chciałam cię zobaczyć, a ty przyjechałeś! Zamknął oczy i przytulił ją. Zatopiła twarz w jego ramieniu. - Twoja asystentka twierdziła, że podróżujesz po Azji! - Właśnie wracałem. Wreszcie odnalazłem dawną sekretarkę twojego ojca w klasztorze w Indiach. Mam dowód na to, że... - Już go nie potrzebuję - powiedziała. Zcisnęła go mocno za rękę, czując kolejny skurcz. - Jedynym dowodem, jakiego potrzebuję, jesteś ty. Przyjechałeś... Proszę, nigdy więcej mnie nie opuszczaj! - Nie opuszczę cię - przyrzekł. W jego ciemnych oczach lśniły łzy. Jęknęła, wyginając plecy, gdy po raz kolejny przeszył ją gwałtowny ból. - Boże, Eve! - zawołał. - Ty już rodzisz! - Zerwał się na równe nogi. - Kefalas, przyprowadz samochód! Moja żona rodzi! Talos zawiózł ją do Londynu, łamiąc ograniczenia prędkości, by dotrzeć do szpita- la na czas. Przyjechali za pózno na znieczulenie. Ledwie położyła się w prywatnej sali, do której zdążył jeszcze wpaść doktor Bartlett, dziecko już się urodziło. R L T Talos był tuż przy niej, gdy ich syn przychodził na świat. Gdy tylko ułożono no- worodka w ramionach Eve, ucałował ją w czoło i czule przytulił ich oboje. W jednej chwili ich miłość odrodziła się na nowo - promienna jak kometa rozświetlająca ciemne niebo, jasna jak gwiazda, która nie zgaśnie nigdy. R L T EPILOG - Już są! Czteroletni John zaczął biegać po korytarzu, krzycząc jak opętany, gdy usłyszał, jak po drugiej stronie Mithridos ląduje śmigłowiec. Eve uśmiechnęła się do synka, stara- jąc się uciszyć go, zanim obudzi dwuletnią siostrę - która psociła zawsze, kiedy akurat nie spała - albo półrocznego braciszka, który zwykle siedział tylko na podłodze i obser- wował figle rodzeństwa z otwartymi ustami, śliniąc się, gdyż wyrzynał mu się pierwszy ząbek. Eve zamierzała ubrać się przed przyjazdem pierwszych gości, ale była tak zajęta dziećmi, że nie zauważyła upływu czasu. Teraz z przerażeniem odkryła, że wciąż ma na sobie puszysty biały szlafrok, który narzuciła po wyjściu spod prysznica. Zatrzymała się w korytarzu i zajrzała do sypialni. Biała sukienka we wzór z delikatnych różyczek i zielonych listków, z głębokim dekoltem i rozkloszowanym dołem, czekała na nią na łóżku. Gdy weszła do sypialni, Talos niespodziewanie objął ją od tyłu i pocałował w szyję. - Jesteś gotowa? Obróciła się i wstała na palce, by pocałować go w usta. On też jeszcze nie ubrał się na przyjęcie, co jednocześnie rozbawiło ją i zdenerwowało. Wciąż miał na sobie ubranie, w którym poszedł z dziećmi na plażę - szorty i biały T-shirt, które podkreślały jego umięśnione nogi i tors. Na sam ich widok Eve miała ochotę schrupać go w całości. Może nie był to taki zły pomysł na spędzenie rocznicy ślubu? Talos pochylił głowę z szelmowskim uśmiechem, zbliżając usta do jej warg. Nagle usłyszeli, że John przewrócił coś na parterze. Annie rozpłakała się, a niemowlę zaczęło krzyczeć, zbudzone przedwcześnie z drzemki. - A nasi goście będą tu za około sześć minut - skwitowała Eve. Jego czarne oczy rozbłysły. - A więc mamy dla siebie sześć minut? - Talos! - roześmiała się, wiedząc, o czym myśli. - Powinniśmy zejść na dół i przywitać się! R L T - Dzieci są na dole. One mogą to zrobić. - Jesteś niepoprawny! - zawołała. Mimo to westchnęła z przyjemności, gdy ją pocałował. Prowadzili szalone, kolorowe życie, pełne przyjaciół, dzieci, śmiechu i miłości. O takim życiu Eve zawsze marzyła. Choć spała po pięć godzin dziennie, codziennie rano myślała o tym, jak wielkie szczęście ją spotkało. - Mam dla ciebie prezent - oznajmił Talos. - Chciałem ci go dać, zanim przyjadą Navarrowie i zacznie się cały ten chaos. - Prezent na rocznicę? - powiedziała z zaskoczeniem. Rozejrzała się po sypialni z ogromnym łóżkiem, w którym kochali się co noc. Z okna roztaczał się widok na wyspę i błękitne morze. Willa, która na przyjęcie została przystrojona białymi liliami i pomarań- czowymi różami, nigdy nie wyglądała efektowniej. A cztery odrzutowce Talosa już zwo- ziły rodzinę i znajomych na trzydniowe, przyjazne dzieciom przyjęcie, które kosztowało więcej, niż śmiała sobie wyobrażać. - Tak wiele mi już dałeś. Nie mogłabym pragnąć nic więcej! - Otwórz to. Podał jej czarne aksamitne pudełko. Wstrzymała oddech, otwierając je. W środku ujrzała naszyjnik z sześcioma wiszącymi brylantami, tak dużymi jak opuszek jej palca. - Jest piękny - powiedziała, po czym spojrzała na niego ze smutkiem. - Ale ja nic dla ciebie nie mam! Uniósł brew i uśmiechnął się zawadiacko. - Tak ci się tylko wydaje. - Delikatnie przesunął palcem od płatka jej ucha do bro- dy, aż zadrżała. Zapiął naszyjnik na jej karku i dotknął każdego z kamieni. - Ten naszyj- nik symbolizuje naszą rodzinę. Każdy brylant to każde z naszych sześciorga dzieci. - Sześciorga? - Zmarszczyła brwi. - Chyba piłeś ouzo. Przecież mamy trójkę! W jego oczach tańczyły iskierki, gdy pochylił głowę i wyszeptał: - Na razie. Dziesięć minut pózniej, gdy rodzina Navarrów zjawiła się w drzwiach, powitały ją tylko dzieci - krzyczące wesoło i wiercące się pośród rozrzuconych po podłodze dekora- R L T cji, w akompaniamencie szczekającego psa. W powietrzu wirowały pachnące pomarań- czowe płatki. - Zaraz zejdą na dół - powiedziała zdenerwowana niania. Ale Lia i Roark popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się. Nie potrzebowali wyjaśnień. R L T
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl |
|
|
|
|